Polski rap budzi sprzeczne uczucia wśród krytyków. Ci, którzy uważają, że rap i hip-hop są sprzęgnięte z kulturą współczesnej czarnej Ameryki, są zdania, że przeszczep tego stylu muzycznego na rodzimy grunt jest zabiegiem ze wszech miar sztucznym. Inni podkreślają natomiast, że nie ma obecnie gatunku muzycznego, który rozwijałby się równie spontanicznie i trafniej opisywał życie w wielkich polskich blokowiskach. Obie grupy są natomiast zgodne co do tego, że nie byłoby naszego rapu bez Liroya i jego „Alboomu” z 1995 r., który sprzedał się w nakładzie ponad 500 tys. egzemplarzy.
„10” – najnowszy album Liroya – jest składanką zawierającą najbardziej znane nagrania tego pioniera polskiego rapu. Na „10” nie mogło więc zabraknąć „Scyzoryka” – największego przeboju Liroya, ani innej opowieści o Kielcach, rodzinnym mieście artysty („Moja autobiografia”). Jak przystało na rapera, Liroy w mocnych słowach odpowiada kolegom po fachu, którzy po sukcesie „Alboomu” zarzucili mu komercjalizację i zdradę hiphopowych ideałów („Bafangoo”). Na płycie nie brakuje też utworów opisujących balangowe życie („Scoobied oo Ya”) oraz męsko-damskie relacje („Twoya coorka!?”). Ale na „10” pojawiają się też teksty o zgoła innej tematyce. W „Ciemnej stronie” opowiada o rodzicach znęcających się nad dziećmi, a w „...I co dalej?!” opisuje śmierć młodych narkomanów. Rap ma więc poważne oblicze, a dydaktyzm Liroya do młodej publiczności trafia może bardziej niż schematyczne, szkolne pogadanki. (mcz)
[dla koneserów]
[dla najbardziej wytrwałych]
[dla mało wymagających]