Wokół mnóstwo ludzi. Wielu to obserwatorzy i członkowie komisji wydelegowani przez partie polityczne. O siódmej wieczorem, gdy skończyło się głosowanie, zostali przez policję wyrzuceni z lokalu wyborczego.
Chyba najbardziej zdenerwowany jest mąż zaufania kandydata Eldara Sabiroglu z Partii Nowego Azerbejdżanu (JAP). To partia rządzącego autorytarnie krajem prezydenta Gejdara Alijewa. – Przewodniczący komisji tłumaczył się nakazem z góry, że żaden obserwator nie może zostać w środku – wyjaśnia. – Jako przedstawiciel rządzącej partii mogę powiedzieć, że wybory w 21 obwodzie w tym rejonie były niedemokratyczne.
Azerski parlament wybierany jest w sposób kombinowany: 25 posłów wchodzi z list partyjnych, na które głosuje się w systemie proporcjonalnym, pozostałych stu wybiera się w okręgach jednomandatowych w systemie większościowym (z tym że obecnie wybory nie odbywają się w okręgu Górski Karabach).
Aby wziąć udział w wyborach, partie potrzebowały co najmniej 50 tys. podpisów, indywidualni kandydaci co najmniej dwóch tysięcy. I tu zaczęły się pierwsze schody. Centralna Komisja Wyborcza zakwestionowała kilku partiom i kilkuset kandydatom większość podpisów popierających.
Ale najważniejsza partia opozycyjna Musavat przygotowała się także na taką okoliczność i przed oddaniem arkuszy z podpisami sporządziła kopie. Mogła więc spytać, które to podpisy są sfałszowane i ponownie dotrzeć do wielu z ich autorów, by uzyskać potwierdzenie prawdziwości podpisu.
Pod takim naciskiem prezydent Alijew zwrócił się do Centralnej Komisji Wyborczej o dopuszczenie do wyborów wszystkich partii. Tak też się stało. To obudziło nadzieję, że tym razem wybory parlamentarne będą bardziej demokratyczne niż pięć lat temu.
Również niektórym zakwestionowanym kandydatom indywidualnym udało się dowieść komisji, że się myli.