Archiwum Polityki

Dinozaur

[dla najbardziej wytrwałych]

Gady kopalne stanowią, nie od dziś, jeden z sensacyjnych tematów produkcji dla młodzieży, toteż wzięła się do niego, zresztą nie po raz pierwszy, fabryka Disneya. Ale ponieważ ostatnio („Park Jurajski”) sprawa nabrała nowego efektownego rozmachu, stara firma spróbowała przebić, co było do tej pory. I udało się w sensie podwójnym: sukces szczytowy i zarazem oddolny, jako wyczyn oraz jako kicz. Od strony spektaklu jest to osiągnięcie, od którego szczęka opada: scena, w której deszcz meteorytów niszczy siedzibę dinozaurów, przerasta wszystko, co widzieliśmy z okazji eksplozyjnych fajerwerków, a jest to silnie powiedziane, zważywszy, ile się już ich oglądało. Technika komputerowa doprowadzona do ostatecznej granicy, przy tym nie tylko od strony gigantycznej, lecz również jako odtworzenie detalu: wygląd skóry potworów przedpotopowych, sierść ówczesnych pierwszych ssaków, tumany kurzu z epoki kredowej unoszące się poprzez pustynne kamienne przestrzenie. Już pierwsza scena zapiera dech: jajo dinozaura, wyrzucone z gniazda przechodzi dramatyczne koleje: omal nie zostaje pożarte przez plezjozaura, przez gada latającego, przez potwora morskiego, przy tym widz towarzyszy mu w nieustannym dynamicznym pędzie. Ale tu zaczyna się nieszczęście: z olśniewającej wizji przeskakujemy do tradycyjnej bajdy o sierocie, ocalającym poczciwców, którzy się nim zaopiekowali. Jajem zajęła się rodzina małpio-lemurów (czy aby na pewno był wtedy taki gatunek?) i wylęgły z niego dinozaur wyprowadza zarówno przybraną familię, jak stado podobnych sobie, z zagrożenia kosmicznego do okolicy, gdzie da się przeżyć (ale tylko następne 180 milionów lat...), i flirtuje z sympatyczną dinozaurzycą (będą następne jaja).

Polityka 49.2000 (2274) z dnia 02.12.2000; Kultura; s. 52
Reklama