Pan Kovatchev, z zawodu elektronik, od lat korespondował, raczej jednostronnie, z władzami Rzeczypospolitej Polskiej na temat przydziału mieszkania. W ostatnich pismach postanowił zmobilizować adresata do odpowiedzi: nastraszył prezydenta i premiera, że poleje się środkiem łatwopalnym, a następnie podpali publicznie w wejściu do gmachu Sądu Okręgowego w Kielcach. Wyznaczył czas: 9 marca 2000 r., dzień, w którym skończy 38 lat. Dopuścił także możliwość alternatywną: nie zaprószy na sobie ognia, o ile wreszcie zostanie wyjaśniona na jego korzyść kwestia własnościowego lokalu numer 44 (drugie piętro, trzy pokoje z kuchnią) przy ulicy Polnej 7B w Ostrowcu.
Ciągnąca się od siedmiu lat sprawa lokalu 44 doprowadziła już Bułgara do bankructwa, separacji z rodziną, zachowań histerycznych i nerwicy serca. Ponadto z ambitnego romantyka przeistoczyła go w zgorzknialca oraz zradykalizowała jego sympatie polityczne. A był zauroczony Polską, od kiedy jako trzynastolatek na obozie letnim pod Poznaniem odebrał nagrodę za najlepszą fotografię artystyczną w kategorii hobby, miał wielu polskich przyjaciół, jest żonaty z Polką.
– Wszystko przez to, co mi zrobiliście – mówi Bułgar stosując wobec reportera „Polityki” odpowiedzialność zbiorową. – Zmarnowaliście moje życie. Jesteście rasistami.
Prezes ludziom idzie na rękę
Marnowanie Stefanowi życia rozpoczął w 1993 r. Andrzej B., ówczesny prezes Własnościowej Spółdzielni Mieszkaniowej Hutnik w Ostrowcu. Przedtem piastował funkcję wiceprezydenta miasta. Był to pan ludzki i wrażliwy na niedostatki w budownictwie, ale trudno uchwytny. Sprzedając nieistniejące wtedy jeszcze fizycznie lokale przy ulicy Polnej 7B prezes z polityczną poprawnością stawiał Bułgara na równi z polskimi lokatorami, fantastycznie mnożąc listę oczekujących.