„I nagle jak w lunecie kalejdoskopu, wstrząśniętej niecierpliwą ręką chłopca, ułożył się nowy obraz miasta. To, co ledwie widzialne, egzystujące na marginesie wzroku i pamięci, wysunęło się z cienia”. Z tarasu stalowej wieży widokowej, na szczycie Pachołka, widać, że Stara Oliwa ma zupełnie inny kolor niż reszta Trójmiasta. A to poprzez czerwień holenderskich dachówek, jej „prawdziwie nadwiślańsko-gotycki odcień”. Z dachów o najróżniejszych kształtach (doprawdy trudno byłoby w mieście znaleźć dwa takie same) spoglądają okna „powiekówki”, które do złudzenia przypominają przymknięte oczy. Piętrowe domy stoją przy równych lipowych alejach, przed każdym z nich rośnie kanadyjska jodła. Czasem jej gałęzie dotykają werand – pustych oszklonych przestrzeni, ozdobionych drewnianym ażurem. Trudno uwierzyć, że większość tych domów budowano na wynajem.
– To było zawsze miasto werand. Tu się nie pracowało, tu się mieszkało. Oliwę zbudowano z myślą o wypoczynku mieszkańców reszty Gdańska. Czy zima, czy lato, panuje tu zawsze przychylna życiu atmosfera kanikuły – mówi pisarz.
Dom Hanemanna
Żeby ze wzgórza Karlsberg zobaczyć dom, w którym urodził się Stefan Chwin, trzeba najpierw odnaleźć wysoki komin starej fabryki czekolady Anglas. Tuż koło niego stoi dwupiętrowa kamienica – oczywiście z czerwonym dachem. Pisarz mieszkał w dzieciństwie w nowszej części Oliwy, za torami kolejowymi. Dom ciągle jeszcze stoi, choć nie najlepiej wygląda. Nie doczekał się remontu. Musiał przetrwać częste przeprowadzki lokatorów oraz zmiany nazw ulicy: dziś wisi na nim tabliczka Poznańska, ale stare gdańskie mapy mówią, że kiedyś w tym miejscu przebiegała Lutzowstrasse.