Archiwum Polityki

Męska gra

[dla koneserów]

Główny dla nas kłopot z tym filmem, zaiste arcyamerykańskim, to wypełniające go rozgrywki tamtejszego futbolu, niezrozumiałe i pozostające takimi, również gdy się na nie gapi przez dwie i pół godziny. Zresztą sport ten nie przyjął się poza Stanami, a to z powodu komplikacji oraz wyjątkowej brutalności: rozgrywają go dwie ścierające się ekipy w uniformach ochronnych z hełmami, co nie przeszkadza, że zdarzają się wypadki śmiertelne. Socjologowie twierdzą, że stanowi on dla Amerykanów namiastkę wojny, która nie dotknęła ich na ich terytorium. Niemniej adorują go oni i finałowe mecze doroczne ogląda przeszło sto milionów widzów; za minutę reklamy w TV w tym czasie płaci się podobno do pół miliona dolców. Wydawało się więc nieuniknione, że musi się wziąć do tej sprawy Oliver Stone, który ma opinię najbardziej politycznego filmowca Hollywoodu i podejmuje kolejno główne problemy amerykańskie, z ostrym – niektórzy twierdzą, demagogicznym – zamiarem demaskatorskim. Jego „Pluton” był oskarżeniem interwencji w Wietnamie, „J.F.K.” obwiniał sztab generalny o zamordowanie Kennedy’ego, „Wall Street” odsłaniał manipulacje giełdy, „Urodzeni mordercy” był to atak na telewizję jako na propagatora przemocy. Tak więc futbol amerykański był następnym zadaniem dla Stone’a i można było spodziewać się, że zdemaskuje on jego łajdactwa. Niezupełnie tak się stało – może dlatego, że Stone tym razem zawahał się, by obrzydzać Amerykanom ich narodową namiętność. Niemniej daje krytyczną galerię postaci z owego środowiska. Ale jest tu też Al Pacino w roli niezbyt pasującej do tego nerwowca: menedżer, który wierzy w szlachetność i wyraża ostateczną intencję filmu: najważniejszy jest zespół.

Polityka 41.2000 (2266) z dnia 07.10.2000; Kultura; s. 43
Reklama