Archiwum Polityki

Widok ze szczytu drabiny

Ponoć w dawnym wojsku panowie oficerowie z upodobaniem opowiadali historie o ordynansach, prześcigając się w szczegółach, które punktują głupotę. Od czasów pani Dulskiej ten sam stosunek do służby charakteryzował marne panie domu. Odnoszę wrażenie, że do dzisiaj nie została zerwana łączność czy ciągłość tradycji w tym nie najlepszym obyczaju. Często łowię dziś damskie rozmowy o tym, czym pomoc domowa zdumiała swą pracodawczynię. W podtekście tkwi tam zawsze przekonanie, że służba jest głupia. Im pracodawca mniej odbiega od sługi, tym bardziej musi szukać tej różnicy, żeby uzasadnić, dlaczego on jest na górnych szczeblach społecznej drabiny.

Z krajów, w których podziały klasowe w największym stopniu przetrwały aż do dzisiaj, Anglia wydaje się najmocniej związana z minionym stuleciem. Wiktoriańska wizja społeczeństwa pozwala na to, by lokaj był dumny z tego, że został lokajem, a jego pracodawca czuł się niezagrożony aspiracjami sługi. W obyczaju angielskim rozmowy pani Dulskiej degradują przede wszystkim pracodawcę. Gentleman wraz z żoną chełpią się wartościami swych służących.

Hierarchia społeczna jest czymś lekko pikantnym, ponieważ wszyscy głosimy dzisiaj równość. W rzeczywistości wiemy świetnie, że jest to ideał zbyt wysoki, żeby można było go osiągnąć na tej ziemi. Pogodzenie się z tym, że kierowca to niezupełnie to samo co pasażer, jest moralnie trudne do przyjęcia. Realizm wymaga jednak, by tą sprawą nie zawracać sobie głowy, bo w końcu inaczej żyć się nie da.

Wszystkie te myśli naszły mnie, kiedy latem, w Moskwie, odwiedziłem dom znajomych Rosjan usytuowanych na poziomie tak zwanej wyższej średniej, czyli jeszcze nie milionerów, lecz już nie przeciętnych ludzi.

Polityka 41.2000 (2266) z dnia 07.10.2000; Zanussi; s. 97
Reklama