Archiwum Polityki

Nie damy ziemi

Oświadcza we „Wprost” Jarosław Kalinowski – prezes PSL i kandydat na prezydenta RP: „Kwestia sprzedaży ziemi cudzoziemcom jest niezwykle ważna. W państwach Unii Europejskiej ziemia jest skutecznie broniona przed takim wykupem. Nie ma tam generalnego zakazu, ale na przykład we Francji sąsiad sprzedającego ziemię ma prawo pierwokupu…” Są to stwierdzenia tak bałamutne, że słońcu wstyd świecić, gdy padają z ust specjalisty od spraw wsi. Zacznijmy od owego sąsiada; rzeczywiście w pewnych specyficznych wypadkach ma on pierwszeństwo w nabyciu terenów. Ale przecież nie chodzi tutaj o żadną obronę przed cudzoziemcami, tylko o uniknięcie rozdrabniania areałów. Jeżeli Francuz sprzedaje, a jego sąsiadem jest powiedzmy Hiszpan, to pierwszeństwo do transakcji będzie miał właśnie ten drugi, czyli cudzoziemiec. I oczywiście bardzo wielu cudzoziemców ziemię we Francji nabywa. Niemcy upodobali sobie zachodnią Normandię i Bretanię. Japończyków interesują przede wszystkim winnice nad Garonną, w moich okolicach zagnieździli się o zgrozo Anglicy. Jest tu ich tak wielu, że dwadzieścia kilometrów od mojego miasteczka założyli własną wioskę, którą całkiem dowcipnie ochrzcili Gibraltar. I żabojadów to cieszy, pomimo że im Anglicy spalili Joannę d’Arc i uwięzili Napoleona. A dlaczego? Z dwóch co najmniej względów. Przy limitach narzuconych przez Komisję Europejską 95 proc. tutejszych rolników produkuje za dużo, a nie za mało. Toteż żaden wieśniak przy zdrowych zmysłach ziemi nie będzie dokupywał, skoro mu już i tak nieopłacalne hektary stoją ugorem. Upłynni natomiast z rozkoszą. Również cudzoziemcy (za wyjątkiem winnic) nie kupują pod uprawę, ale budują wille lub remontują stare domy, które otaczają parkami i ogrodami.

Polityka 39.2000 (2264) z dnia 23.09.2000; Stomma; s. 106
Reklama