„Milczeć nie mogę i żyć nie mogę, gdy giną resztki ludu żydowskiego w Polsce...”. Te słowa Szmula (Artura) Zygielbojma widnieją na jego pomniku, przy skwerze Zygielbojma w Warszawie. Jest on częścią swoistej żydowskiej Via Dolorosa – Traktu Pamięci i Męczeństwa Żydów. Trakt znaczony jest 21 – nazwałbym tak – stacjami-pomniczkami, z których każdy opowiada bądź o jakimś wydarzeniu z walki getta warszawskiego w kwietniu–maju 1943, bądź o jakiejś wybitnej postaci biorącej w tej walce udział. Dlaczego upamiętniono tu Zygielbojma, którego w getcie nie było?
Był wybitnym przywódcą Bundu (żydowskiej partii socjalistycznej). Ponieważ bardziej niż inni Zygielbojm był narażony na represje hitlerowców – na polecenie partii opuścił Warszawę, by wśród aliantów na Zachodzie zostać rzecznikiem sprawy Żydów. Dotarł do Brukseli, stamtąd do Nowego Jorku, a gdy w lutym 1942 utworzona została Rada Narodowa (drugiej kadencji) – odpowiednik parlamentu na emigracji – został do niej powołany, jako jeden z dwóch – obok syjonisty I. Szwarcbarta – reprezentantów żydostwa. Przeniósł się wtedy do Londynu. Tu robił co mógł, by organizować pomoc dla Żydów polskich, by budzić sumienia na Zachodzie.
Tutaj spotkał w październiku 1942 Jana Karskiego, emisariusza rządu, który przywiózł do Londynu posłania od szefów partii politycznych pod okupacją do ich towarzyszy emigracji. Od Leona Feinera, przywódcy Bundu w getcie przekazał Zygielbojmowi takie nakazanie: „Niech przywódcy żydowscy na świecie idą na ulice, niech przestaną przyjmować jedzenie, niech sami powoli umierają. Może kogoś to poruszy...” Jan Karski, który nakazanie to przekazał, do końca swego życia nosił w sobie ból, że może on właśnie odegrał rolę „posłańca śmierci”.