Archiwum Polityki

„Zanussi fantazjuje”

Niestrudzony pogromca polskiego filmu pan Zygmunt Kałużyński wywołał mnie do tablicy swoją notką w rubryce „Niskie loty” (POLITYKA 43), gdzie zarzuca mi nielogiczność, skoro z jednej strony głoszę triumf polskiej kinematografii, która w ubiegłym roku dzięki filmom Wajdy, Hoffmana i Machulskiego uzyskała rekordowy w Europie wynik kasowy (około 65 proc. widzów wybrało w kinach polskie filmy), a z drugiej strony głoszę, że na to, by film przetrwał, potrzebna jest subwencja państwowa.

Subwencja jest niezbędna właśnie na to, by powstały takie filmy jak „Pan Tadeusz” czy „Ogniem i mieczem”, ponieważ pieniądz publiczny (subwencja Komitetu Kinematografii) stanowi zaczyn, na którym buduje się budżet produkcji. Później do tego budżetu dokładają się telewizje i na końcu (nie zawsze) inwestorzy prywatni, świadomi, że uczestniczą w inwestycji wysokiego ryzyka. System subwencji jest powszechnie przyjęty we wszystkich krajach Unii Europejskiej, służy bowiem ochronie kultury narodowej i narodowego języka. Film w procesie rynkowym jest opodatkowany i skoro pieniądz publiczny stanowi niewielki procent całego budżetu, to zazwyczaj zwraca się już w trakcie produkcji w postaci podatku, który wpływa do fiskusa. Walka z subwencjami dla filmów narodowych jest podyktowana przede wszystkim interesem hollywoodzkich studiów, ale także ma sens ideologiczny. Wrogiem subwencji jest osławiony poseł Marcin Libicki z ZChN i zbieżność jego racji z poglądem pana Zygmunta świadczy, że gdzieś ponad podziałami istnieje przymierze przeciwników traktowania filmu jako cząstki kultury narodowej i definiowania go jako towaru, który ma podlegać wyłącznie prawom rynku.

Polityka 46.2000 (2271) z dnia 11.11.2000; Listy; s. 87
Reklama