A zaczęło się tak. Przy obiedzie w znanej gdańskiej restauracji Kubickiego dwaj bursztynnicy Wiesław Gierałtowski i Mariusz Drapikowski (twórca monstrancji) zaproponowali prałatowi wykonanie dla jego świątyni małej kapliczki cechowej. – Wyobrażaliśmy sobie bursztynowe tabernaculum, może jeszcze świeczniki i jakieś inne detale – wyznaje Gierałtowski. – Ksiądz prałat nas przebił, rozszerzył pomysł, co zresztą nam się spodobało.
Bursztynnicy mają powody, by fundować dziękczynne wota. Ich branża przeżywa boom. Z wydobycia, obróbki i handlu ozdobami ze skamieniałej żywicy żyje dziś na Wybrzeżu więcej rodzin aniżeli z rybołówstwa dalekomorskiego i bałtyckiego razem wziętych, więcej niż żyło z pracy w Stoczni Gdańskiej w dobie jej największego rozkwitu.
Szacuje się, że w ciągu ostatniego dziesięciolecia zatrudnienie przy obróbce bursztynu wzrosło dwunastokrotnie. Teresa i Jacek Leśniakowie zaczynali trzynaście lat temu we dwójkę jako firma rodzinna, obecnie mają około setki pracowników. Marian Dejcz w 1984 r. zatrudniał 3 osoby, obecnie 50. Oprócz tego współpracuje z pięćdziesięcioma małymi firmami. Takich warsztacików jedno- czy dwuosobowych działa dziś całe mnóstwo – 2500, a może nawet trzy tysiące.
Po 1989 r., uwolnieni od monopolu państwowych central handlu zagranicznego, polscy bursztynnicy słali za granicę najróżniejsze dziwa. Dla Japonii i Chin wykonywali jantarowe stempelki z grawerowanym podpisem właściciela. Podobno wyparły one używane w tych krajach wcześniej pieczątki z kości słoniowej. Daleki Wschód traktuje bursztyn nie tylko jako ozdobę, ale także jako kamień magiczny, przynoszący szczęście. W Japonii prawdziwą furorę zrobiły krótkie naszyjniki z małych bursztynowych kuleczek. Do Turcji i krajów arabskich sprzedawali mahometańskie różańce, w których bursztyn musi być nieskazitelny, czysty jak czyste są intencje modlącego.