Archiwum Polityki

„Prawdziwa twarz Kopciuszka”

Czy adopcja ma być odruchem serca czy przemyślaną decyzją? Czy faktycznie nieudanym adopcjom winne są tylko geny? O tym dyskutowali nasi internetowi czytelnicy poruszeni artykułem Barbary Pietkiewicz (Polityka 41).

 

Przyjaciele moich rodziców adoptowali dziewczynkę. Ludzie zamożni i wykształceni, spokojni i bez nałogów. Nie mogli mieć własnych dzieci, więc zdecydowali się na adopcję. Ale najpierw postanowili nacieszyć się życiem. W końcu stwierdzili, że mają dość pieniędzy, żeby dać dom jakiemuś dziecku i dzięki temu mieć kogoś, kto zajmie się nimi na starość. Nigdy nie ukrywali swoich motywów. Kiedy dziewczynka trafiła do nich, miała dwa latka. Przez pierwsze trzy lata dzieckiem zajmowała się głównie przybrana babcia, dla „rodziców” mała była zbyt absorbująca. Dziewczynka była bardzo spokojna, posłuszna, ale niestety niezbyt inteligentna. To okazało się poważnym problemem. Psycholog stwierdził, że jest trochę opóźniona i powinna pójść rok później do szkoły. Rodzice uznali, że to wstyd. Efekt był taki, że po wielu perypetiach nie skończyła podstawówki. To byli mili ludzie. Nie bili jej, nie wyzywali, ale nie ukrywali, że była dla nich rozczarowaniem. Ktoś „życzliwy” powiedział jej, że jest adoptowana. Wtedy się zaczęło. Znalazła sobie towarzystwo z tzw. marginesu, przed którym nie musiała się wstydzić braku wykształcenia i ambicji. Teraz nie wiemy nawet, gdzie mieszka.

Ola

 

Jestem synem „wykolejeńca”. Facet, który jest moim ojcem, grzebał po kubłach. I powiem wam coś drodzy Państwo; geny to silna bariera. Czuję to każdego dnia zmuszając się niemal z bólem do normalnych zachowań. Wstawanie, punktualność, słowność itp. czynności, które inni wykonują niemal mechanicznie. W swoim zachowaniu codziennie przyłapuję się na gestach i sposobach myślenia człowieka, o którym chciałbym zapomnieć. Wychowanie według moich obserwacji może powiedzmy w 20 proc.

Polityka 43.2000 (2268) z dnia 21.10.2000; Listy; s. 80
Reklama