22 lutego w Legnicy na procesie osób oskarżonych o ściąganie haraczy sędzia pouczył prasę, że nie wolno jej drukować personaliów sądzonych. Zaraz potem zażądał od licznie przybyłych dziennikarzy podania nazwisk i redakcji, które reprezentują. Na szczęście cierpliwości starczyło mu tylko na pierwszy rząd obecnych, z reszty poznania prasowej publiczności już zrezygnował.
Oczywiście sędzia, gospodarz procesu i sali rozpraw, ma prawo wiedzieć, kto jest na niej obecny (choć co go obchodzi czy „Politykę” np. reprezentuje Chećko czy Podemski), ale czy musi to robić w sposób demonstracyjny, nie respektujący bezpieczeństwa dziennikarzy? Ci ludzie przyszli tu pracować, służyć informacją opinii publicznej.
Prezes miejscowego Sądu Okręgowego doszedł do wniosku, że „w przyszłości należy sprawdzać nazwiska dziennikarzy w bardziej anonimowy sposób”. Nie znalazł też podstawy, „żeby w jakikolwiek sposób ukarać przewodniczącego składu orzekającego”, a na koniec zdziwił się mocno. Przecież „publikując teksty ujawniają swoje nazwiska, więc skąd ta dramatyczna reakcja?” („Gazeta Wrocławska” z dnia 24 lutego br.). Ano może i stąd, że (być może) koledzy chcieli w obawie o swoje bezpieczeństwo skorzystać jednak z dopuszczalnego przez prawo prasowe pseudonimu. Wystarczyło poprosić, aby swe dane podali w sekretariacie sądowym.
Nie jest to jedyny przypadek konfliktu, wywołanego przez niewiedzę czy bezmyślność i przypomnę tylko sędziego w Lublinie, który zakazał reporterowi robienia notatek na jawnej rozprawie, wywołując interwencję samego rzecznika praw obywatelskich. Po dziesięciu latach państwa prawnego i demokratycznego pora, aby sędziowie i dziennikarze (lubią się czy nie lubią) oparli swą koegzystencję na zasadach poszanowania zawodowych praw i funkcji społecznej.