Niedawno prasa doniosła o prawie 100 tys. zł odszkodowania, jakie wojewoda śląski Lechosław Jarzębski (SLD) wypłaci byłym pracownikom swojego urzędu. Pięciu dyrektorów przyjmował do pracy jeszcze Marek Kempski, wojewoda z nadania AWS. Gdy zmieniła się ekipa rządząca, ci ludzie niemal z dnia na dzień pożegnali się ze stanowiskami. Kłopot w tym, że zwolnienia nastąpiły z pogwałceniem procedur zapisanych w ustawie o służbie cywilnej. Byli dyrektorzy oddali sprawę do sądu pracy i wygrali.
Dla postronnego obserwatora sprawa wydaje się jasna – wojewoda popełnił błąd i naruszył prawo, poniesie więc konsekwencje finansowe. Tak właśnie powinno być. Gorzej, że odszkodowanie będzie wypłacone z publicznych pieniędzy, a więc jakby z kieszeni każdego z nas. Rzadko się zdarza, by winnym zaniedbań urzędnikom spadł włos z głowy lub chociaż złotówka ubyła z portfela.
Trudno dokładnie policzyć, ile kosztują społeczeństwo pomyłki urzędników administracji publicznej. Przypuszczalnie każdy obywatel dokłada do nich co najmniej kilka złotych rocznie. W budżecie państwa każdego roku tworzona jest rezerwa „na zobowiązania wymagalne Skarbu Państwa”. Średnio jest to kwota około 300 mln zł, która potem często ulega zwiększeniu (np. w 2001 r. faktycznie wyniosła ponad 600 mln zł).
Połowa puli przeznaczana jest na orzekane przez sądy odszkodowania dla ofiar represji stalinowskich, a resztę dzieli się między inne odszkodowania, kary nakładane na organa administracji i ustawowe odsetki. Otrzymują je firmy, które procesowały się z urzędami, ofiary błędów lekarskich, niesłusznie skazani i aresztowani, pokrzywdzeni w wyniku działań policji i przez działania innych resortów.