Archiwum Polityki

Limit na życie

Diagnoza SM (sclerosis multiplex, stwardnienie rozsiane) brzmi jak wyrok w zawieszeniu, gdyż nikt nie potrafi przewidzieć, w którym momencie życia ostatecznie straci się wzrok lub trafi na wózek inwalidzki.

Izabela Odrobińska, dziennikarka i reporterka, opublikowała przed czterema laty w „Polityce” („Głos, smuga zapachu”, nr 28/99) swój pamiętnik z pierwszych dni utraty wzroku. Kłopoty z oczami były zapowiedzią ciężkiej, przewlekłej choroby neurologicznej, z czego początkowo nie zdawała sobie sprawy. Na skierowaniu do pracowni rezonansu magnetycznego lekarz napisał wprost: „Podejrzenie SM lub guza mózgu”. Ponieważ od dwóch tygodni pani Iza, wówczas kobieta 29-letnia, z powodu raptownej utraty wzroku skazana była na pomoc innych ludzi, ktoś musiał jej tę wstępną diagnozę przeczytać. Reakcja, uwieczniona w pamiętniku, była piorunująca: „Chcę krzyczeć! Czuję, jak stopniowo tracę władzę nad ciałem, widzę siebie na wózku, skazaną na czekanie. Stwardnienie przeraża mnie bardziej niż nowotwór”.

Dziś autorka tych wyznań bogatsza jest już o własne doświadczenia związane z SM. Od 2001 r. porusza się na wózku inwalidzkim, z którym początkowo – i jak widać trafnie – utożsamiała swoją chorobę. – Tak, gdy lekarze rozpaczliwie poszukiwali przyczyny zapalenia nerwu wzrokowego w moim lewym oku, wolałam mieć guza mózgu – wspomina. – Bo z guzem coś można zrobić: zniszczyć promieniami, zoperować, wyciąć. A w stwardnieniu rozsianym powoli tracę sprawność nad ciałem. I nic na to poradzić nie mogę.

Ściany małego mieszkania pani Izy na warszawskim Mokotowie zastawione są od sufitu do podłogi książkami, których nie zdążyła przeczytać, choć przed utratą wzroku nie wyobrażała sobie życia bez książek. Tak jak przed utratą władzy w nogach nie wyobrażała sobie życia bez podróży. – W pierwszej chwili byłam przekonana, że choroba odbierze mi wszystko. Ale otrząsnęłam się i nie poddałam.

Polityka 35.2003 (2416) z dnia 30.08.2003; Społeczeństwo; s. 82
Reklama