Archiwum Polityki

Doxa

W spadku po teściu dostałem szwajcarski zegarek marki Doxa. Firma wypisana na cyferblacie, który chyba kiedyś był biały, ale pożółkł i między godziną dziesiątą i jedenastą zachodzi szarą plamą. Zegarek ma swoje lata, ale pod nazwą firmy widnieje już nowoczesne słowo „antimagnetique”. Oznacza to dla mnie, że nie muszę się z nim bać żadnych magnetyzmów, magów, hipnotyzerów, mesmerystów, wróżek i omamów. Dopóki leży na stole, między drukarką komputera i telefonem, jeszcze nie oszaleje.

Nie zdążyłem poznać mojego teścia. On nie zdążył poznać mnie ani wnuków, które dała mu Basia. Umarł wiedząc już zapewne, że Basia związała się z jakimś Ludwikiem, ale kim był ów konkubent, usłyszeć mógł co najwyżej z ulotnych plotek, które w Jaśle nie bywają życzliwe, co on doskonale rozumiał, ale nie zbliżało go to do jakiegokolwiek poznania. Byłem w lepszej sytuacji, bo słuchałem opowieści o ojcu Basi, jej sióstr i brata Romka. Przy tym Romek, który zanim poszedł inną drogą, był utalentowany malarsko, namalował też portret taty. Wisi teraz w jadalni teściowej. Przyglądałem mu się nieraz. Cóż za bzdura, że tak wiele wyczytać można z wizerunków. Doprawdy, obojętne Romek, Ingres czy Velazquez. Owszem, widać, że facet pod szorstkim spojrzeniem wesoły i zabawowy, jakaś ludzka mądrość pałęta mu się też po oczach. Co jednak sądził o odległych o 1700 kilometrów decyzjach Basi, czy się niepokoił, czy je zaakceptował? Raczej to pierwsze, jakże można bowiem zaakceptować kogoś, kto realnie nie istnieje. Ale z portretu to nie wynika. O kant potłuc portrety.

Zegarek Doxa trzeba co dwadzieścia cztery godziny nakręcić. Dziwna czynność w świecie, w którym wszystko działa bez jakiegokolwiek naszego udziału przez dwa lata z gwarancją, a potem, przeważnie, bez gwarancji następnych lat parę.

Polityka 44.2008 (2678) z dnia 01.11.2008; Stomma; s. 112
Reklama