Archiwum Polityki

Kapitalizm

Przed 14 laty w Polsce dokonała się zmiana ustroju. Ale na jaki? Właściwie publicznie nie używa się słowa kapitalizm. Dziesięciolecia marksistowskiej propagandy zrobiły swoje.

Oficjalnie jesteśmy krajem gospodarki rynkowej, a ściślej – społecznej gospodarki rynkowej. Jest to określenie ukradzione z Zachodu i znakomicie fałszujące polską rzeczywistość. Tam oznacza ono kapitalizm z wbudowanymi systemami ochrony socjalnej, u nas socjalizm z wbudowanymi enklawami kapitalizmu. To są różne światy. Do Polski najlepiej pasowałby termin, jaki wymyśliły na własny użytek władze Chin Ludowych, czyli „socjalistyczna gospodarka rynkowa”. Ale kto się przyzna do powinowactwa z Chinami?

Główną cechą tego oryginalnego ustroju jest wszechobecność państwa w gospodarce. Państwo pozostaje nie tylko największym pracodawcą, ale też jest głównym źródłem kapitału. Największe prywatne fortuny mają w gruncie rzeczy, podobnie jak w Chinach, charakter nomenklaturowy. Wielkie biznesy, prawie bez wyjątku, wyrosły na styku z państwem dzięki prywatyzacji, koncesjom, zamówieniom publicznym, pośrednictwu. Niewiele jest firm, które powstały jako produkt innowacji, wynalazków, ryzyka i pasji właścicieli. Zwykle decydowały dojścia i – jak można się domyślać – inteligentne pomysły podziału korzyści między urzędowym dawcą i prywatnym biorcą.

W III RP znakomicie też rozwinął się sektor mieszany publiczno-prywatny, zwłaszcza w formie tzw. spółek Skarbu Państwa. Zwykle przy nazwie mają te same litery SA (spółka akcyjna) co zwykłe prywatne spółki, ale jest to nadużycie (równie żartobliwie minister Skarbu Państwa jest nazywany właścicielem tych spółek lub ich jednoosobowym Walnym Zgromadzeniem). Są one albo całkowicie kontrolowane przez urzędników, czyli polityków i ich nominatów, albo prywatnych „wspólników Skarbu Państwa”. Do czego może to prowadzić, przypomina tocząca się właśnie sprawa byłego szefa PZU-Życie.

Polityka 25.2003 (2406) z dnia 21.06.2003; s. 81
Reklama