Jeszcze kilka lat temu molestowanie seksualne nieletnich w Polsce było tabu absolutnym. Jeśli ten temat poruszano w prasie, to jako opis wyjątkowego odstępstwa od normy.
Pierwsi ośmielili się nauczyciele. To oni w zachowaniu swych uczniów zaczęli dostrzegać objawy odbiegające od zwykle obserwowanych. Dzieci, które tragicznie wtłoczono w dorosły seks, są agresywne, konfliktowe, skłonne do samookaleczeń lub też przeciwnie – pełne lęku, depresji, wycofujące się, skarżące na bóle brzucha, nudności, na nagłe fobie, np. przymus ciągłego mycia rąk.
Molestowanie seksualne jest stare jak świat. Zdarza się w rodzinach dysfunkcyjnych i pozornie zupełnie normalnych. Trudno więc wywnioskować czy – z nastaniem mody na seks w reklamach w telewizji, kinie, w miejscach publicznych – zdarza się teraz częściej niż kiedyś. Przypadki wykorzystywania dzieci są teraz po prostu częściej zauważane. W 1980 r. liczba ujawnionych przestępstw tego rodzaju sięgała 900. W 1997 r. było ich już 2210. I nie ulega kwestii, że ma ona tendencje wzrastającą, pisze prof. Marian Filar z Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu w publikacji „Dziecko krzywdzone”.
Nie ulega jednak wątpliwości, że mimo ujawniania wielu takich przypadków, często właśnie przez nauczycieli, większość z nich pozostaje w rodzinach. To przerażające tabu wypływa czasem na powierzchnię życia medialnego, pokazuje się w aktach sądowych i podlega już praktykom terapeutycznym prowadzonym przez specjalistów. Ale nawet wywleczonym na światło dzienne przypadkom ojcowie i – co dziwniejsze – matki gwałtownie zaprzeczają. On się tylko potknął na nią i niechcący przewrócił i być może przez nieuwagę tam dotknął – mówią.