Zainteresował mnie artykuł Tadeusza Olszańskiego [„Iwan Niegroźny”, POLITYKA 20, dot. polskiej szkoły boksu]. Odżyły wspomnienia i w związku z tym pozwalam sobie na tych kilka zdań.
Finały pamiętnych mistrzostw odbyły się 24 maja 1953 r. Na pewno! Ja otrzymałem prawo zakupu biletu (półfinał – 40 zł, finały – 50 zł) jako najlepszy zawodnik uczelni pozawarszawskiej. Nie byłem (nigdy) członkiem partii.
Zawodnicy radzieccy byli bardzo groźni dla wszystkich. To, że polscy pięściarze byli wówczas najlepsi – to dla nas radość i powód do dumy. Przecież kiedy sędziowie uznali zwycięstwo Jengibariana nad Antkiewiczem – sala protestowała gwizdami, krzykami i tupaniem przez ok. 10 min. (Cała sala, więc ci pilnujący też). Jengibarian zdobył w finale tytuł, ale Antkiewicz też by zdobył, gdyby jemu przyznano zwycięstwo.
Słynny bokser węgierski Laszlo Papp przegrał w pierwszej walce z radzieckim pięściarzem Tiszinem, który z kolei „poległ” w następnej walce.
(...) Mniej więcej w połowie finałów w jednej z wag średnich zwycięzcą został młody Niemiec zachodni – Dieter Woemhener (nie jestem pewien pisowni nazwiska). I trzeba było grać hymn Niemieckiej Republiki Federalnej, a hymnem tym był znienawidzony przez Polaków, a warszawiaków szczególnie „Deutschland, Deutschland über alles”. (...) Po dłuższej chwili dekoracja, pas mistrzowski i hymn... właśnie ten.
I co na to warszawska publiczność zgromadzona w Hali Mirowskiej? Ano na dźwięk hymnu wszyscy wstali, zapanowała cisza, aż kłująca w uszy. A po hymnie cisza trwała nadal – żadnych braw, ale i żadnych gwizdów. Tak pięknie prawdziwi kibice sportowi, warszawiacy, zdali egzamin sportowy.