Archiwum Polityki

500

A było tak. Z samego rana pod dom zajechał Bentley BL-Saloon. Nienaganny kierowca we fraku (redaktor Baczyński wynajął go w nie lada firmie) wręczył Basi dystyngowany pęk czerwonych róż. Następnie pojechaliśmy na lotnisko Charlesa de Gaulle’a. Business-class oczywiście, o tym nawet nie wspominam, gdyż redakcja zawsze takie właśnie funduje mi bilety. Stewardesy nalewały (o niczym nie zapomniano!) Chablis Dom, Seguinet-Bordet rocznik 1971, za specjalnym zezwoleniem wolno mi było nawet palić. Na Okęciu kolejna niespodzianka. Dziewczęta w podsudeckich strojach ludowych (redaktor Baczyński wywodzi się z Sokołowska) powitały chlebem i solą. Ukwieconą dorożką udaliśmy się na Słupecką. Już w hallu na dole pani dyrektor Jadwiga Kucharczyk wręczyła mi kopertę przemiłej grubości, zaś redaktor Pawłowski od dawna niezbędnego laptopa, żeby ukochany felietonista mógł wypełniać obowiązki również w podróżach, które niestety często mu się zdarzają. No proszę, i o tym pomyśleli.

Po chwili zaczął się bal. Niemal wyłącznie moje ulubione kawałki z lat sześćdziesiątych: Chubby Checker, Eric Clapton, Roy Orbison, Cliff Richard, Neil Sedaka... W bufecie tartinki z kawiorem według projektu Agaty Passent. Z win tym razem Sancerre Dom. Des Caves du Prieure. Naczelny wygłosił prześliczny toast, że wprawdzie finansowo, to znaczy pod względem honorarium, to daleko mi do Pilcha, a prestiżowo do Zanussiego, jednak przez te trzynaście lat zrośliśmy się niczym siostry syjamskie i ja już krew z krwi „Polityki” i mebel redakcyjny niemal, i dobrodziejstwo inwentarza... Tutaj rozrzewnił się Baczyński, głos mu zadrgał, a byli tacy, którzy twierdzili, że i oczy mu się zaszkliły. Może jednak była to wina telewizyjnych reflektorów.

Polityka 21.2003 (2402) z dnia 24.05.2003; Stomma; s. 114
Reklama