Chcemy w tym Raporcie, przygotowanym na zakończenie negocjacji w Kopenhadze, wyjaśnić – bo najwyższa już pora – czym Unia jest, a czym nie jest. Budzimy się więc, obywatele Polacy, 1 maja 2004 r. jako członkowie Unii i co widzimy za oknem?
Ano – po staremu! Nawet godzina ta sama. Europa od lat zmienia czas na letni dokładnie w tych samych dniach, żeby nie utrudniać życia podróżnym. A więc w Warszawie był i pozostanie taki sam czas jak w Brukseli, Rzymie czy Paryżu, za to w Londynie było i jest godzinę wcześniej. Już 3 maja będzie Święto Narodowe, warto dumnie wywiesić polską flagę, tak jak to robią ze swoimi flagami Francuzi 14 lipca, a Brytyjczycy w urodziny królowej. Za to 9 maja, a więc w niespełna tydzień po biało-czerwonej, kto by chciał – obowiązku nie ma – może z radości wywiesić błękitną flagę unijną, bo to święto Unii Europejskiej.
(...)Unia nie planuje nikomu ani świąt, ani imienin, nie jest molochem, który urządzi nam całe życie od świtu do nocy i wkroczy w każdą dziedzinę, a zwłaszcza dziedzinę symboliki narodowej. I wcale Polacy nie muszą o to walczyć, bo nie brak w Europie narodów równie przywiązanych do swoich flag, hymnów i ważnych symboli. A więc święta się nie zmienią, tyle że dojdzie 9 maja rocznica podpisania traktatu rzymskiego; będziemy też mieli dodatkowy hymn – fragment „Ody do radości” z IX Symfonii Beethovena oraz błękitną flagę z gwiazdami (symbol maryjny, jak upierają się katolicy – czyż Unii nie stworzyli ojcowie Europy – de Gaasperi, Schuman, Adenauer – wszyscy chadecy?). Na uroczystościach europejskich, kiedy orkiestra wykonuje „Odę do radości”, widziałem, że publiczność wstaje z miejsc tak jak przy hymnach narodowych.