Liga Polskich Rodzin oraz Samoobrona mogą zacierać ręce. Drugi rok z rzędu – i to znacznie – spadają w Polsce zagraniczne inwestycje. W ubiegłym roku przekroczyły one ledwie 6 mld dol. (nasz dotychczasowy rekord to 10,6 mld), a napływały trochę siłą rozpędu. Nie jest więc powiedziane, że osiągnęliśmy już dno. W 40-milionowym kraju stojącym u progu Unii Europejskiej taki wynik to niemal powód do wstydu. W tym samym czasie małe Czechy zgarnęły blisko 9 mld dol. W przeliczeniu na głowę mieszkańca daleko z tyłu zostawiły nas m.in. Słowacja i Węgry.
Wiem, wiem. Wszystkiemu winny jest ogólnoświatowy marazm gospodarczy i dekoniunktura, które w ogóle zniechęcają do inwestowania, przesunięcie się części śmielej prowadzonych inwestycji na Wschód do krajów WNP i coraz bardziej bezpardonowa konkurencja w walce o względy najsilniejszych koncernów. To jednak nie wystarczy, by wytłumaczyć, dlaczego w ciągu kilkunastu miesięcy straciliśmy szanse na powstanie na Śląsku nowej fabryki samochodów Toyoty i Peugeota (będzie w czeskim Kolinie), dużej montowni aut PSA (Peugeot-Citroën) pod Radomskiem (kontraktem nagrodzono słowacką Trnawę) i kilka pomniejszych projektów. A wyjaśnić to sobie naprawdę warto.
Polska ma wyjątkowo marne drogi, prawie żadnych autostrad, ciągle słabą sieć telekomunikacji, coraz droższą, a więc mniej konkurencyjną siłę roboczą i niski poziom informatyzacji kraju. Niewiele też robi, by te mankamenty usunąć. Co gorsza jednak, ma wysokie, niestabilne podatki, nieefektywnie działającą administrację i gąszcz zawiłych przepisów regulujących działalność gospodarczą. 70 proc. ankietowanych przedsiębiorców uważa warunki działalności w Polsce za trudne. Coraz częściej jesteśmy też uznawani za kraj rozwiniętej biurokracji i łapownictwa. Afera Rywina tylko pomogła w upowszechnieniu się tego rodzaju opinii i to one tworzą pogarszający się, a przecież niezwykle ważny tzw.