Koncert, który odbędzie się w warszawskiej Fabryce Trzciny 12 marca, zbiega się z wydaniem przez Sony BMG najnowszej płyty Lecha Janerki „Plagiaty”, będzie więc okazja, by na żywo posłuchać piosenek, które na płycie zostały zamieszczone. A słuchać warto. Wrocławski artysta, wielokrotnie odwołujący się do rockowej awangardy, tym razem postawił na swoje dawne fascynacje i skorzystał z młodzieńczego dorobku kompozytorskiego – z czasów, kiedy czuł się przede wszystkim fanem Beatlesów. Nowe nagrania Janerki rzeczywiście nawiązują do rocka lat 60., aliści próżno w nich szukać dosłownego odtworzenia tamtych, skądinąd nadal porywających, brzmień. Janerka, jak to ma w zwyczaju, śpiewa, gra i aranżuje całkiem po swojemu i całkiem na nowo, a piosenki z „Plagiatów”, niby proste, nie mają wiele wspólnego z jakąkolwiek receptą na przebój. Nie są zatem przykładem muzycznej mody na lata 60. ani dowodem na potwierdzenie postmodernistycznej tezy o kulturze wyczerpania. Odwrotnie – i wbrew przewrotnemu tytułowi albumu – brzmią zaskakująco świeżo, by nie powiedzieć odkrywczo. Nic dziwnego, Lech Janerka nie byłby sobą, gdyby nie dodał do starych swoich kompozycji tego co aktualne i to zarówno w warstwie muzycznej jak i tekstowej. Mamy tu charakterystyczną dlań zabawę słowami, mamy też, raczej u niego rzadkie, wykorzystanie gitarowego, akustycznego rocka. Oto powód, choć wcale nie jedyny, dla którego warszawski koncert Janerki zapowiada się na wydarzenie dużej miary.
Mirosław Pęczak
++ dobre
+ średnie
– złe