Mimo imponującego dorobku ostatniego piętnastolecia, większość obywateli jest z obecnego stanu kraju niezadowolona. Uważają, że polskie sprawy idą w złym kierunku. W ich odczuciu gospodarka, a zwłaszcza państwo, nie funkcjonuje dobrze, bo górę wzięły niesprawiedliwość, prywata, kumoterstwo, korupcja i bałagan.
Te lęki mają swoje podłoże w wysokich i nieuniknionych kosztach społecznych transformacji. Żadna społeczność nie dostosowuje się łatwo do tak gwałtownych i głębokich przeobrażeń. A jest to szczególnie trudne i bolesne w przypadku społeczeństwa kształtowanego przez autorytarny kolektywizm i żyjącego przez kilkadziesiąt lat w systemie państwowego socjalizmu. Wyniesione nawyki i postawy stanowią obciążenie w nowych warunkach, które wymagają aktywności i przedsiębiorczości.
Przystosowanie się do nowych czasów jest nadzwyczaj trudne
w przypadku osób o niskim wykształceniu, nie mających żadnych oszczędności i zasobów, niezdolnych do podnoszenia swych kwalifikacji, żyjących w społecznościach pasywnych i zorientowanych roszczeniowo. Bez skutecznego wsparcia, stymulowanego przez państwo, takie osoby nie mają żadnych szans w rywalizacji i konkurencji, są skazane na porażkę i wykluczenie. Dla takich ludzi nowa Polska stała się macochą i to oni gotowi są odrzucić demokrację i rynek za pustą obietnicę materialnego bezpieczeństwa i konsumpcyjnego egalitaryzmu.
Gdyby jednak korzenie społecznego rozczarowania i nieufności tkwiły tylko w nieumiejętności zaradzenia społecznemu wykluczeniu i marginalizacji, bezrobociu i ubóstwu, wówczas sytuacja nie byłaby tak dramatyczna, a środki zaradcze, choć nie bez trudności, dałoby się względnie szybko uruchomić. Problem w tym, że dzisiaj zniechęcenie i frustracja ogarnia również tych, których transformacja nie zepchnęła na margines, którzy nie mogą się uważać za przegranych i którzy mają umiejętności i zasoby, aby uczestniczyć w rynkowej rzeczywistości.