Archiwum Polityki

Wyrok na premiera

Pogrzeb Zorana Dzindzicia, zastrzelonego 12 marca premiera Serbii, był prawdziwą manifestacją wszystkich popierających demokratyzację i przemiany w kraju. Dzindzić stanął na czele rządu Serbii po wygranych przez koalicję DOS wyborach parlamentarnych w grudniu 2000 r. Dwa miesiące wcześniej był jednym z liderów rewolucji, która 5 października obaliła dyktaturę Slobo w Jugosławii i otworzyła drogę do zmian. Zasługi Dzindzicia trudno przecenić: to on, w przeddzień wybuchu społecznego, uzyskał od dowódcy oddziałów specjalnych Milorada Lukovicia Legiji obietnicę, że jego czerwone berety nie zaatakują demonstrantów. Potem, już jako premier, ponownie stał się dłużnikiem Legiji, kiedy ten pomógł w aresztowaniu Miloszevicia i wydaniu go do Hagi. W zamian władze długo nie reagowały, kiedy komandosi Legiji przeniknęli do struktur mafijnych grupy Zemun. Sam Legija stał się jednym z bossów tej mafii handlującej narkotykami, przemycającej paliwa, papierosy i kobiety do domów publicznych.

Nacjonaliści i radykałowie mieli Dzindzicia za zdrajcę, który chodzi na pasku Amerykanów. Własny obóz obwiniał go często o wybujałe ambicje i egocentryzm. Ale Dzindzić jako premier sprawdzał się wspaniale. Umiał pozyskać pomoc zachodnich instytucji finansowych i przekonywać Serbów do trudów reform. Wiedział, że trzeba się spieszyć, bo Serbia straciła już zbyt wiele czasu, a otwarcie na świat przywróci stabilizację na Bałkanach. Kiedy jednak Dzindzić wydał wojnę nielegalnym strukturom mafijnym w gospodarce, stał się ich śmiertelnym wrogiem. Wyrok zapadł. Pierwszy zamach na Dzindzicia w lutym tego roku nie udał się. Teraz premier stał się łatwym celem – poruszający się o kuli nie miał szans.

Polityka 12.2003 (2393) z dnia 22.03.2003; Ludzie i wydarzenia. Świat; s. 15
Reklama