Do niedawna nikomu by do głowy nie przyszło, żeby obchodzić w Tykocinie Dzień Mokradeł. Mokradła to było coś do osuszenia, by powstały łąki do produkcji mleka i bydła rzeźnego. I koniec. Wyprostowano więc wiele kilometrów Narwi, jakby to był drut bez życia. W tych miejscach ona zrobiła się nawet normalną rzeką zachodnią, która po prostu płynie przed siebie, jak zwykła to robić woda w kanale.
Ale wtedy obniżyły się wody gruntowe od wieków wysokie. Mury kościoła, które zbudował w Tykocinie hetman Branicki, zaczęły pękać, nieprzywykłe do suchoty pod fundamentami. Znikały ptaki, którym odcięto wodne ramiona Narwi rozciągające się w dolinach na boki od głównego koryta, zarastające teraz i gnijące bez przepływu świeżych prądów.
Osuszone łąki zamieniały się stopniowo w jałowy step. Trawa z nich – byle jaka i koszą ją tylko poniektórzy.
Dzień Mokradeł jest więc po to, żeby ludziom uzmysłowić, jakie są one tam, gdzie nie dosięgła ich melioracja. Od dworu w Kurowie – siedziby Parku Krajobrazowego koło Tykocina – wcina się w nie dziesiątkami metrów drewniany podest. Można wejść w ich środek. Pachną wiatrem i kaczeńcami. Można popłynąć łódką pychówką. Na wyciągnięcie ręki mieć chmarę ptaków – wieniec, pogorzałka, żuraw, wodniczka, wąsatka, błotniak popielaty – rzadkości.
– Bagno nie jest wieczne – mówi Wojciech Roszkowski, historyk i poeta z Tykocina. – Grozi mu płytki zbiornik w Siemianówce, którego wody bezużytecznie parują nie zasilając mokradeł.
W Dniu Mokradeł daje odczyt o wodach Narwi Renata Grunert z Tykocina, doktorantka SGGW, specjalistka od chemii wody.