Moda dziś nie tylko na wybory, lecz na inscenizację, żywe obrazy z przeszłości. Inscenizacja to trochę tak, jakby czytać książkę od końca. Po to, by dowiedzieć się, jaki był początek. Znowu więc w tym roku ułani szarżowali pod Rokitną, bo nie ma to jak pogonić bolszewika, pognębić Tuchaczewskiego, nie czekając, aż Stalin zrobi z nim porządek. Znowu, lecz z większym rozmachem niż wtedy, gdy wyreżyserowani przez Izabellę Cywińską schludni powstańcy wynurzali się z kanałów, przybliżono widzom sierpień 1944. O Sowińskim i Olszynce Grochowskiej też nie zapomniano – generał opędzał się szpadą i drewnianą nogą. Brakowało jedynie patriotycznego obrazka, którego bohaterką byłaby Emilia Plater. Gdyby w roli dziewicy-bohatera obsadzić Dodę Elektrodę, sukces byłby murowany, pamięć historyczna przywrócona na długo.
Pretekstów do inscenizacji nie zabraknie. Ot, choćby zbliżająca się okrągła rocznica Marca ’68. Aktyw, kość z kości i krew z krwi partii rządzącej, wybierze się na uniwersytet zaprowadzić porządek w azylu wykształciuchów, wylęgarni łże-elit. No i kto okaże się rozsadnikiem zła, naszeptywaczem do uszu zachodnich korespondentów bzdur o jakimś państwie policyjnym, rządach silnej ręki i słabych głów? – Adam Michnik. Kto wtóruje mu w tych oszczerczych kampaniach? – profesor Geremek. Scenarzysta widowiska nie będzie miał kłopotów z obsadą. Prokuratorzy podejmą się po godzinach zagrania prokuratorów sprzed lat, o których wówczas śpiewano:
Pan prokurator ma rację,/Mamy u nas demokrację,/Demokracja jest!
Zamiłowanie do żywych obrazów z na ogół półżywymi bohaterami nie spadło z nieba. To element populistycznych podlizów władzy do rządzonych.