Niedawno dziennikarze jednej z gazet codziennych podsumowali ubiegłoroczny sezon teatralny w Warszawie. Ogólna ocena była pozytywna, wyjątek – dwie premiery, do których, ich zdaniem, w ogóle nie powinno było dojść. Jedną z nich jest pańska „Czwarta siostra”.
A ja się tak starałem.
Pańska twórczość od początku budziła silne uczucia.
Głównie nieprzyjemne. Nawet na kolaudacji niewinnego filmu Wajdy „Polowanie na muchy”, do którego napisałem scenariusz, jakaś działaczka powiedziała, że ten film obraża polskie kobiety, które zdały bohatersko egzamin w czasie okupacji. „Kopciuchem” skrzywdziłem dziewczęta z poprawczaka, a książką „Moc truchleje” – strajkujących stoczniowców. Na ogół obrażam pojedyncze osoby. Ale zdarza mi się też krzywdzić całe narody.
Po wyjeździe z kraju również?
Po „Polowaniu na karaluchy” ktoś w Chicago napisał, że nie po to w ziemię amerykańską wsiąkło tyle polskiej krwi i potu, żeby bohaterowie mojej sztuki byli tacy biedni i źle ubrani. Co gorsza, „New York Times” na pierwszej stronie wkładki „Arts and Leasure” umieścił moje zdjęcie, a ja pozowałem na tle kubłów ze śmieciami, a nie Lincoln Center.
Że to jakaś brzydka aluzja?
Ale chciałem zwrócić uwagę, że budząc oburzenie i obrzydzenie, czyli uczucia niższe, wywoływałem, wprawdzie nieświadomie – wyższe, czyli patriotyzm i poczucie solidarności u potomków Pułaskiego i Kościuszki. Zresztą zdjęcie miało jeszcze jedną zaletę, bo właściciel domu, zresztą Ukrainiec, się zawstydził, że pojemniki są stare i brudne i wymienił je na nowe.
Czyli literatura może mieć czasem pozytywny wpływ na życie.