Media nie dają spokoju Wojciechowi Dąbrowskiemu – wojewodzie warszawskiemu odwołanemu niedawno za próbę wyłudzenia prawa jazdy. Człowiek chce się odciąć od złej przeszłości, znajduje sobie nową pracę, a już pojawiają się zarzuty, że dlaczego akurat w firmie państwowej i dlaczego od razu jako członek rady nadzorczej?
Powiedzmy sobie szczerze, każdy może i powinien gdzieś pracować (przynajmniej dopóki IPN nie uzna go za kłamcę lustracyjnego). I lepiej, że Dąbrowski pracuje, niż gdyby miał nie pracować, tylko dalej wyłudzać różne dokumenty. Jako niepracujący miałby dużo czasu i nie wiadomo, co jeszcze mógłby wyłudzić. Może nawet z nudów zacząłby pić, wsiadł na rower i znowu złapałaby go policja zmuszona do odebrania mu wyłudzonej karty rowerowej, a może nawet i roweru (też wyłudzonego?). A tak jest sobie szeregowym członkiem rady nadzorczej spółki Radwar, produkującej wojskowe radary i rakietowe systemy przeciwlotnicze, i nie ma czasu na głupstwa.
Oczywiście na usta ciśnie się pytanie, jakie kwalifikacje ma Dąbrowski do objęcia tej funkcji? On sam uspokaja, że chociaż z branżą wojskową wcześniej zawodowo się nie stykał, to od dawna interesuje się tematyką obronności. Dobrze zatem, że znalazł pracę zgodną z zainteresowaniami, bo to go niewątpliwie rozwinie. Kierowanie zaufanych ludzi na stanowiska pracy, które ich interesują, to dobra praktyka PiS. Jak wiadomo, Przemysław Gosiewski tak żywo interesował się tematyką bycia wicepremierem, że premier umożliwił mu rozwijanie tych zainteresowań w ramach etatu. Wścibskie media zastanawiają się, kto skierował Dąbrowskiego na to nowe, ważne stanowisko? Rzecznik prasowy odpowiedzialnego za zbrojeniówkę Ministerstwa Skarbu twierdzi, że nominacja Dąbrowskiego to wewnętrzna sprawa firmy Bumar (Radwar jest jej częścią), a rząd nie zamierza podpowiadać Bumarowi, kto ma być w jego radzie nadzorczej, bo dysponujący radarami i rakietami Bumar mógłby się zdenerwować i wywołać konflikt zbrojny.