Archiwum Polityki

Matka i Małgorzata

Małgorzatę jej matka wyrzeźbiła do życia niczym Pigmalion Galateę.

Małgorzata

Ja stoję – powiedziała odrywając się od pieca chuda dziewczynka w grubych okularach. Tylko matka mogła wtedy to zrozumieć.

Może gdyby nocą 16 listopada 1955 r. nie wprosiła się na świat o miesiąc za wcześnie, wszystko w życiu byłoby inaczej. Diagnoza: porażenie mózgowe, niedowład kończyn, mimowolne ruchy, zaburzenia równowagi, opóźnienie umysłowe, uszkodzenie wzroku, słuchu, mowy. Ale tego Małgorzata nie pamięta. Tych godzin spędzonych w blaszanej wanience u sąsiadki z pierwszego piętra, gdy matka szła do pracy, też nie. Obłożona poduszkami pół dnia udawała, że siedzi.

Potem matka wracała z pracy, znosiła Małgorzatę z czwartego piętra i szły przed siebie. Codziennie. Dzień, miesiąc, rok, cztery lata. Na spacerach matka przekładała Małgorzacie ręcznik pod pachami i trzymała z tyłu. Więc Małgorzata szła z matką zgięta w kabłąk, rozstawiając nóżki na boki. Aż po czterech latach i dwóch miesiącach powiedziała: ja stoję.

Ale dla mamy to było za mało. Mama zrobiła się bezlitosna. Wstań i chodź! – krzyczała, gdy zabeczane dziecko zaplątywało się we własne nogi. Chodź, to pocałuję i będzie mniej bolało! – nie ustępowała.

Wszystkie mamy krzyczały, gdy ich dzieci właziły na krawężniki, a matka Małgorzaty nie darowała żadnego. Wejdź! Musisz! – na krawężnikach uczyła Małgorzatę równowagi. Żeby ze strachu przed upadkiem nie rozstawiała tak szeroko nóżek. I, jedyna w okolicy, wieszała Małgorzatę na każdym drzewie, żeby w zwiotczałych rękach wyrobić choć cień mięśnia. Wymyślała te wszystkie akrobacje jakimś instynktem matki.

Czytaj do mikrofonu. Jeszcze raz. Powtórz! – to nie była prośba, to był rozkaz. Matka kupiła na raty magnetofon marki Grundig, nagrywał Gosiny bełkot, a mama włączała jeszcze raz.

Polityka 21.2007 (2605) z dnia 26.05.2007; Ludzie; s. 90
Reklama