Archiwum Polityki

Muzyka sytych

Muzyka czerpiąca z przeszłości coraz rzadziej pociąga młodą polską publiczność. Chyba że jest to powrót do dawnej awangardy.

W latach 80. w muzycznym świecie Europy pojawił się nowy, mocny głos, opowiadający o zapomnianych światach i pojęciach. Przemówili nim emigranci ze Wschodu, zwłaszcza z krajów ówczesnego ZSRR. Wydostać się zza żelaznej kurtyny udało się w tych czasach tylko nielicznym, np. Arvo Pärtowi (w 1980 r. dzięki żydowskiemu pochodzeniu żony wyjechał do Wiednia, a potem do Berlina). Większość nie mogła opuszczać kraju, wielu nie mogło też upublicznić swojej twórczości. To dzięki inicjatywom wspaniałych wykonawców-emigrantów z Gidonem Kremerem i Mścisławem Rostropowiczem na czele usłyszano tę muzykę i zachwycono się nią.

Zblazowana Europa potrzebowała czegoś świeżego. Nie do końca oczywiście rozumiano tu płynące z tej muzyki przesłanie. Wiele utworów z powodu prostoty przekazu przypisywano do kierunku zwanego minimalizmem, dodawano jeszcze czasem przymiotnik: minimalizm mistyczny lub minimalizm religijny. Takie fałszywe rozumienie spotkało jeszcze po latach Henryka Mikołaja Góreckiego, którego „Symfonię pieśni żałosnych” przypisywano do New Age.

W Polsce poznaliśmy tę muzykę jeszcze w poprzedniej dekadzie. „Tabula rasa” Pärta, którą kilka lat później miał zachwycić się Manfred Eicher, twórca i szef znanej firmy płytowej ECM, który wypuścił ją w 1984 r. jako pierwszy krążek cyklu ECM New Series poświęconego muzyce współczesnej (przedtem wydawał wyłącznie jazz), zabrzmiała na Warszawskiej Jesieni już w 1978 r. W tym samym wykonaniu Gidona Kremera i Tatiany Grindienko z Litewską Orkiestrą Kameralną (na syntezatorze grał wówczas inny kompozytor, Alfred Schnittke). Muzyka Schnittkego czy Edisona Denisowa, później Sofii Gubajduliny, Walentina Silwestrowa czy Giji Kanczelego także była w Warszawie prezentowana dużo wcześniej niż na Zachodzie.

Polityka 45.2007 (2628) z dnia 10.11.2007; Kultura; s. 82
Reklama