Wcześniej wicepremier i minister spraw wewnętrznych i administracji Grzegorz Schetyna w specjalnym liście poprosił innych ministrów, by, biorąc pod uwagę interesy własnego resortu ocenili pomysł likwidacji obowiązku meldunkowego. Wiceminister Witold Drożdż, który w MSWiA nad nim pracuje, mówi, że nadesłane przez innych ministrów odpowiedzi wskazują na to, że generalnie pomysł aprobują, choć z pewnymi obawami. Niektórzy postulują, by w zamian wprowadzić jakiś inny system, który zastąpi obowiązkowy meldunek. Do końca kwietnia ma powstać końcowy raport, który będzie podstawą prac legislacyjnych. Po wakacjach projekt ustawy powinien trafić do Sejmu i do końca roku przejść legislacyjną ścieżkę. W 2009 r. obowiązek meldunkowy przestałby istnieć.
– Deklaracja premiera Tuska nie padła przypadkowo – tłumaczy wiceminister Drożdż. – Prawo meldunkowe jest uciążliwe i nagminnie nieprzestrzegane. Dlaczego więc go nie zlikwidować? Stało się ono szczególnie uciążliwe po wymianie dowodów osobistych z książeczkowych na plastikowe. W starych dowodach było kilkanaście rubryk na kolejne adresy. W nowym dowodzie jest tylko jedna. Każdorazowa zmiana adresu (a stajemy się społeczeństwem coraz bardziej ruchliwym) wiąże się z koniecznością wymiany dowodu. Co wymaga dwóch wizyt w urzędzie i wydatku rzędu 60 zł.
– Trzeba zerwać z fikcją, że obywatele gdzie indziej są zameldowani na pobyt stały, a gdzie indziej mieszkają. Dowód będzie służył tylko do identyfikowania i potwierdzania naszej tożsamości. Z policji zdejmiemy też obowiązek kontrolowania przestrzegania przepisów meldunkowych – mówi wiceminister.
Ale jeśli nawet dojdzie do zniesienia obowiązku meldunkowego, państwo nie zrezygnuje z obecnej ewidencji ludności opartej na gminnych bazach danych, wojewódzkich i centralnej (PESEL).