Archiwum Polityki

Przyjemności haremu

Turcja nieodmiennie kojarzy się ze słodyczami. Tureckie delicje są zbitką znaną w paru językach. Znawcy sztuki kulinarnej twierdzą, że kto w historii nie miał z Turkami do czynienia, ten nie ma pojęcia o słodyczach. Teza ta sprawdza się w jakimś stopniu na przykładzie Austrii i Niemiec – północni Germanie nie walczyli z Turkami, ale poziomem słodyczy nie sięgają wyżyn, które oferuje Wiedeń.

Wielekroć zdarzało mi się bywać na tym maleńkim europejskim skrawku Turcji, jakim jest dawna stolica Bizancjum zwana dziś Istambułem. Po rewolucji Młodych Turków i obaleniu sułtanatu, a także po zawierusze po pierwszej wojnie światowej, dzisiejszą stolicą jest niegdyś maleńka Ankara, którą podniesiono do stołecznej godności wyłącznie na podstawie położenia. W nowych granicach była ona punktem centralnym.

Do Ankary trafiłem po raz pierwszy w tym roku z okazji lokalnego festiwalu filmowego, na którym urządzono przegląd polskich filmów, a przy okazji moją retrospektywę, której punktem centralnym był pokaz „Brata naszego Boga”. Film ten zaciekawił organizatorów jako dzieło poświęcone rewolucji z udziałem postaci Lenina, autorstwo Karola Wojtyły po prostu uszło uwagi i nie znalazło się nawet w katalogu.

Stolice powołane do życia politycznymi decyzjami mają zwykle piętno urbanistycznej sztuczności. Taka jest i Brazylia i Canberra, natomiast Ankara położona na wzgórzach zbudowana została na tyle chaotycznie, że przypomina zwykłe przeludnione miasto. W oczach Polaków szczere wzruszenie może budzić nasza ambasada zbudowana w latach międzywojennych w pięknym parku i wedle projektu, który mógłby stanowić marzenie współczesnych dorobkiewiczów: subtelny klasycyzm z jawnymi aluzjami do warszawskiego Belwederu.

Polityka 25.2000 (2250) z dnia 17.06.2000; Zanussi; s. 105
Reklama