Archiwum Polityki

Wiersz lepszy niż życie

Rozmowa z Adamem Zagajewskim o uprawianiu poezji dzisiaj, rywalizacji autorów, szczęściu i duchach

Katarzyna Janowska: – Przedstawia się pan: Adam Zagajewski, poeta?

Adam Zagajewski: – Nie, nigdy. Jeśli już muszę, to mówię, że jestem pisarzem.

Poeta to wstydliwe słowo?

Nie, ale nie wiąże się z żadną kategorią społeczną. To tak, jakby aktor mówił, że jest tragikiem albo aktorem charakterystycznym. Jest coś nagiego w byciu poetą, trzeba tę rolę ubrać w funkcję społeczną. Ale jednocześnie poezja jest tym silniejsza, im poeta mniej utożsamia się z rolami społecznymi. Tak więc, jak pani widzi, nie jest to proste.

Zaczynam rozumieć trudność w zdefiniowaniu roli poety. Co to dla pana znaczy?

Jest to forma, dzięki której potrafię myśleć, porządkować moje doświadczenia. Na pewno rodzaj terapii. Nie ma pewnie artysty, który codziennie nie scalałby się poprzez swoją pracę. Nie jest to natomiast sposób na przeżycie ekonomiczne. W tym celu muszę od czasu do czasu udawać, że jestem profesorem akademickim.

W wierszu „Odchodzi poeta” pisze pan: „teraz my sami musimy mówić, już nikt nas nie wyręczy”. To jest manifest zmiany pokoleniowej. Zmiany trochę chyba spóźnionej.

Mniej więcej o 20 lat. Moje pokolenie rozproszyło się... Niektórzy zostali za granicą, inni mieli wstręt do wymierzalnego sukcesu. Generacja „Brulionu” np. szybko poszła do telewizji. Wiedzieli, gdzie są konfitury. Moje pokolenie jakoś tego nie wiedziało. Co nie znaczy, że jest ono nieobecne.

Ciągle publikuje pan wiersze, podobnie jak Ryszard Krynicki, który jest też wydawcą poezji, czy Julian Kornhauser. Wspólnie przed laty napisaliście „Świat nie przedstawiony”, manifest poetycki i polityczny.

Były w naszej grupie silne indywidualności, które wyraźnie zaznaczyły się i w literaturze, i w polityce – pamiętajmy o Stanisławie Barańczaku.

Polityka 41.2009 (2726) z dnia 10.10.2009; Kultura; s. 64
Reklama