Dwie sprawy związane ze zmianą klimatu wywołują ostatnio gorące dyskusje. Pierwszą jest fiasko konferencji w Kopenhadze, natomiast sprawa druga to przetaczające się przez media pytanie, dlaczego narciarka Justyna Kowalczyk w nowej reprezentacyjnej kurtce marznie. Druga sprawa jest oczywiście poważniejsza, bo o ile fiaska w Kopenhadze można się było spodziewać, o tyle nikt na serio nie brał pod uwagę, że Justyna Kowalczyk na trzy miesiące przed olimpiadą zostanie ubrana w kurtkę, w której będzie jej zimno. Polski Związek Narciarski już jesienią informował o rozpoczęciu trudnej, zakrojonej na szeroką skalę operacji załatwiania narciarce niezbędnych do startu rzeczy, takich jak narty, kijki, buty, czapka, rękawiczki i kurtka. Fakt, że wszystko musiało być w odpowiednim rozmiarze, dodatkowo komplikował całe przedsięwzięcie. Po pierwszych startach narciarki wydawało się, że operacja zakończyła się sukcesem. I teraz nagle Kowalczyk oświadczyła, że w nowej kurtce na mecie po biegu marznie.
Zjawisko marznięcia Justyny Kowalczyk w sytuacji gwałtownie ocieplającego się klimatu Ziemi budzi niepokój. Trzeba powiedzieć, że zjawisko to mocno popsuło klimat w polskich sportach zimowych i zmusiło do zabrania głosu największe autorytety. Zdenerwowany Adam Małysz publicznie przyznał, że on i inni koledzy skoczkowie chodzą w kurtkach cieńszych od kurtki Kowalczyk, a mimo to nie marzną. Dotknięta narciarka odpowiedziała na łamach mediów, że Małysz się nie zna, więc niech nie gada, bo jej bieg narciarski trwa kilkadziesiąt minut, a ich skoki narciarskie zaledwie kilka sekund i trudno podczas nich zmarznąć. Wypowiedź ta wyglądała na zawoalowaną krytykę poziomu sportowego polskich skoczków, gdyż jest tajemnicą poliszynela, że skoki Polaków trwają tak krótko m.