Archiwum Polityki

Półwysep nie na pół

Korea prześcignie Francję, Niemcy, Japonię. Będzie nowym azjatyckim mocarstwem. Pod jednym warunkiem: musi się zjednoczyć.
Polityka

Droga do zjednoczenia już jest, i to dosłownie. Od rogatek stolicy Seulu na północ wiedzie nowoczesna autostrada. Komfortowa. Po cztery pasy w każdą stronę. I nazywa się Droga Zjednoczenia. Tyle że prawie pusta, bo donikąd: kończy się betonowymi zaporami strefy zdemilitaryzowanej, która od blisko 60 lat oddziela zwaśnione państwa.

Ale wyobraźmy sobie, że jest wiosna 2016 r. W Pjongjangu (inaczej Phenian), stolicy Korei Płn., umiera 75-letni schorowany Kim Dzong II. Zgodnie ze scenariuszem sukcesji, następcą zostaje najmłodszy syn umiłowanego przywódcy, wychowany w szwajcarskiej szkole, niegdyś fan rapu, 33-letni Kim Dzong Un. Tym samym tradycji staje się zadość, dynastia Kimów utrzymuje się przy władzy, a partyjni i wojskowi dygnitarze dostają gwarancję zachowania dotychczasowych przywilejów. Ale nie wszyscy są zadowoleni. Zamieszanie wywołane śmiercią starego Kima wykorzystuje grupa wysokich rangą funkcjonariuszy służb specjalnych, postępowych wojskowych, urzędników zajmujących się handlem zagranicznym i dyplomatów.

Po kilkugodzinnym niemal bezkrwawym zamachu stanu opanowują urzędy centralne.

To wystarcza, by przejąć kontrolę nad całym państwem. Idzie im gładko, tym bardziej że armia nie opuszcza koszar, bo generałowie, widząc klęskę reżimu, tylko obserwują rozwój wypadków i ani myślą narazić się nowej ekipie. Nie reaguje także społeczeństwo, które o zmianie władzy nic jeszcze nie wie. Tymczasem niedoszły wódz wychodzi z przewrotu cało, zostaje odeskortowany na stołeczne lotnisko, skąd odlatuje do Chin. W niedalekiej przyszłości zajmie się tam prowadzeniem interesów, napisze książkę o ojcu i dziadku, spisze także pamiętniki, a amerykańskiej wytwórni filmowej sprzeda prawa do opowieści o własnym upadku.

Polityka 3.2010 (2739) z dnia 16.01.2010; Świat; s. 74
Reklama