Cztery dni krwawych zajść w Kingston, stolicy Jamajki, przypomniały, że jest ona jednym z najniebezpieczniejszych zakątków świata: w zeszłym roku popełniono tu aż 1,5 tys. morderstw. Licznie przybywający na Jamajkę turyści rzadko dostrzegają mroczne oblicze niewielkiej wyspy, nie trafiają w miejsca, gdzie toczą się otwarte konflikty gangsterów z policją. Takie jak ostatni, do którego doszło w Tivoli Gardens, stołecznej dzielnicy biedy, mateczniku Christophera Coke’a, jamajskiego Robin Hooda i herszta karaibskiego gangu narkotykowego, za pośrednictwem którego marihuana i kokaina zalewa Nowy Jork i resztę USA.
Polityka
23.2010
(2759) z dnia 05.06.2010;
Flesz. Ludzie i wydarzenia;
s. 12