Zaraz po tym maszyna wzięła kurs na Tel Awiw. Łączność radiowa działała sprawnie, od czwartej rano meldunki napływały jeden po drugim: komandosi dokonali abordażu na turecki okręt „Mavi Marmara”, prowadzący flotyllę pięciu mniejszych statków. Wprawdzie wywiad informował, że wypłyną z tureckiej części Cypru, bo część grecka odmówiła im gościny, ale dopiero po akcji okazało się, że w starciu zginęło dziewięciu wolontariuszy, a trzydziestu zostało rannych. W potyczce były ofiary także wśród żołnierzy izraelskich, którzy po linach zsuwali się na pokład ze śmigłowców i zostali zaatakowani metalowymi prętami. Kiedy statki holowane były do portu w Aszdodzie, rannych transportowano do szpitala w Hajfie. „Czy sprzeciwia się pan przesłuchaniu pozostałych ponad 600 pasażerów w więzieniu w Beer Szewie?”, padło pytanie. Netanjahu, ostrożny jak zawsze, odpowiedział: „Decyzję muszą podjąć siły bezpieczeństwa”.
Mimo półgębkiem rzucanych protestów, świat od dawna pogodził się z izraelską blokadą Strefy Gazy, od 2007 r. rządzonej przez fundamentalistyczny islamski Hamas, otwarcie głoszący, że dąży do wymazania państwa żydowskiego z mapy Bliskiego Wschodu, nieuznający władz Autonomii Palestyńskiej, na czele której stoi Mahmud Abbas, a w dodatku wpisany przez większość krajów świata na listę organizacji terrorystycznych.