Tak jak chodzi za nami chętka na kiszonego ogórka albo zimny kefir, może chodzić za nami ochota na traktat filozoficzny albo kryminał. Łatwiej jednak znaleźć smaczny kefir niż smaczny kryminał. Takim kąskiem jest niewątpliwie powieść Hallgrimura Helgasona „Poradnik domowy kilera”. Autor bestsellerowego „101 Reykjavik” nie odpuszcza bowiem nikomu. Polak w jego powieści to wąsaty robotnik, wielbiciel kiełbasy i Wyborowej, Islandka jest jasna i chłodna, a Kubanka ciemna i gorąca. Rosjanin jest łysy, ma czarną skórzaną kurtkę, stare dżinsy i buty Pumy, „jakich nie powstydziłby się sam Putin”. A tajniak? Nosi ciemne okulary i fryzurę w stylu „federal”: włosy błyszczące i lekko pofalowane. Stereotypy? Klisze? Niesmaczne żarty? I o to chodzi! Jak bardzo niegrzeczna to książka, świadczy wyznanie głównego bohatera, płatnego mordercy, który przypadkowo ląduje na Islandii: „Zarabiam na życie strzelając do świń. (…) Po kolacji przynoszę rachunek za cały stolik, opiewający na sumę tak wysoką, że klient zawsze woli zapłacić własnym życiem”. Udający księdza bohater ma mnóstwo przemyśleń w rodzaju „Wszystkie małe państewka liżą tyłek USA”. Oczywiście Helgason, pisarz islandzki, najzłośliwszy jest dla rodaków. To kraj, w którym „noce są jasne, a dziewczyny długie, a może odwrotnie”. Poza dialogami dotyczącymi owłosienia łonowego znajdziemy tu błyskotliwą krytykę wszystkiego: od konserwatystów po liberałów, od Kościoła katolickiego, przez islam i wiarę Mojżeszową – po darwinizm społeczny.
Jak to w ogóle możliwe, że lubimy kilera – mizogina i rasistę? Sprawia to majstersztyk Helgasona, mistrza czarnego humoru, który reguły gatunku wykorzystał do swych własnych literackich celów.