Xavier Beauvois: – Zaczęło się od telefonu Etienne’a Comara, scenarzysty, który chciał poznać moje zdanie na temat tekstu o tamtej tragedii. Pomijając kwestie religijne, odpowiedziałem, że zrobił na mnie duże wrażenie. Nie wiedziałem, że został napisany specjalnie dla mnie. To uniwersalna przypowieść o zwątpieniu i odwadze, braterstwie i wierze, sile oporu i etyce. O wartościach, którymi się kierujemy, żyjąc w wielokulturowym społeczeństwie, wystawiającym na próbę tolerancję, umiejętność słuchania i porozumienia.
Zrobił pan bardzo wyciszony, intymny film o martyrologii katolików w muzułmańskim kraju. Czy to głos w sprawie wojny z talibami?
Fakty, o których opowiadam, wydarzyły się pięć lat przed atakiem na WTC. Wtedy jeszcze nikomu się nie śniło, że może dojść do tak zuchwałej zbrodni. Śmierć katolickich duchownych w północnej Afryce można potraktować jako zapowiedź globalnego nieszczęścia. Film dotyka konkretnych spraw i osób, bez silenia się na jakieś uogólniające wnioski. To skromna przypowieść o tym, jak w imię swego boga fanatycy zabijają niewinnych ludzi.
Przyjmuje pan punkt widzenia ofiar – zamkniętych za murami klasztoru mnichów, co siłą rzeczy skłania do pytania o rację drugiej strony. Dlaczego zabijano, co chciano przez to osiągnąć? Pan tę kwestię pomija...
Bo interesowały mnie motywacje osamotnionych duchownych, którzy dostali się pomiędzy tryby wrogich sił. Nie szukałem racjonalności i intelektualnego wytłumaczenia ich sytuacji, lecz towarzyszących im odczuć i przeżyć.