Archiwum Polityki

Gorąco na mrozie

Do czego tak naprawdę jest nam potrzebna olimpiada?
Czas zimowych igrzysk olimpijskich polski kibic przyjmował przez lata bez wielkich wzruszeń i nadziei. Nasi reprezentanci bowiem wiernie trwali przy zasadzie głoszonej na początku XX w. przez barona Pierre’a de Coubertina, iż ważniejszy od wyniku jest sam udział. Niestety, przymuszeni rzeczywistością. Konkurenci najpierw się oddalili, aż wreszcie znikli z pola widzenia.

Emocje przy okazji zimowych igrzysk przeżywali więc tylko kibice kosmopolici, zdolni do uniesień ze względu na piękno rywalizacji jako takiej. Kibice patrioci wystawieni byli na ciężką próbę aż do momentu, kiedy Adam Małysz wyskoczył zza pleców rywali. Osiem lat temu, gdy rozpoczynały się igrzyska w Salt Lake City, kibic patriota wreszcie miał powód do uzbrojenia się w biało-czerwony szalik, trąbkę, kapelusz, ewentualnie fikuśną czapkę i ściskania kciuków, by zgodnie z życzeniami wypisywanymi na flagach łopoczących na skoczniach Adam „przeleciał wszystkich”. W Salt Lake City to jednak nie mistrz z Wisły, a szwajcarski młodzian Simon Ammann zgarnął dwa złote medale. Radykalna frakcja kibiców patriotów przyjęła srebro i brąz Małysza pomrukiem niezadowolenia, ale odnotowanie Polski w klasyfikacji medalowej – po 30 latach – było wartością samą w sobie.

Z podmuchu pył

Małysza skaczącego po medale w Salt Lake City oglądało w telewizji 13,3 mln rodaków, co do dziś jest u nas rekordem, jeśli chodzi o transmisje sportowe. Teraz, w związku z ruszającymi 12 lutego igrzyskami w Vancouver, zanosi się na jeszcze lepszy wynik, a to za sprawą Justyny Kowalczyk (i dogodnej z polskiego punktu widzenia pory jej startów; biegi zaplanowano na godziny wieczorne naszego czasu). Nawet Małysz w Salt Lake City nie był tak pewnym kandydatem do złota, bo w końcu skoki to skoki – wystarczy kilka podmuchów wiatru, by zapowiedzi i marzenia rozwiały się w pył.

Polityka 7.2010 (2743) z dnia 13.02.2010; Temat tygodnia; s. 12
Reklama