Niecodzienne warunki, w jakich powstawał film, medialny szum wywołany niekończącą się dyskusją o winie Polańskiego i czekającej go ekstradycji do Stanów Zjednoczonych złożyły się na trudny do rozsupłania emocjonalny splot. Nie sposób na przykład rozstrzygnąć, czy chwaląc gatunkową finezję i nazywając film najlepszym komercyjnym przedsięwzięciem od czasu „Chinatown” krytycy nie wyrażają przy okazji swojej solidarności z reżyserem zamkniętym w szwajcarskim kurorcie Gstaad. Nie wiadomo też, czy atakując go za niedzisiejszy, hitchcockowski sposób reżyserowania mają na myśli wyłącznie wartości artystyczne, czy też dystansują się w ogóle od sprawy Polańskiego. Trudno oszacować wreszcie, na ile ta wrzawa będzie sprzyjała promocji filmu i czy nie skończy się ona podobnie jak w przypadku zlekceważonych przez publiczność „Dziewiątych wrót”.
Z Polańskim było tak jednak zawsze. Chyba wszyscy już wiedzą, że życie reżysera w szczególny sposób wpisane jest w jego dzieło i na odwrót. Że ma on dar przyciągania do siebie ciemnych mocy, o których opowiada, antycypując niekiedy nieszczęścia, które na niego potem spadają. Patrząc pod tym kątem na „Autora widmo” nie sposób i tu nie dostrzec komentarza i wielu analogii do obecnej sytuacji artysty.