– Kobiety mogą odegrać główną rolę w procesie przekształcania panujących obecnie stosunków ekonomicznych – przekonywała niedawno minister Fadela Amara, odpowiadająca we francuskim rządzie za politykę miejską, podczas „kobiecego Davos”. Czyżby więc rynek pracy naprawdę należał już do kobiet? Nie tak prędko.
Kobiety lepiej radzą sobie w warunkach kryzysu. Rzadziej tracą pracę, szybciej znajdują nową. W dużej mierze wynika to jednak z faktu, że zatrudnione są w sektorach bardziej odpornych na wahania koniunktury, takich jak edukacja czy opieka zdrowotna. Obejmują też często stanowiska nisko płatne, więc ich zwolnienie nie przynosi pracodawcy dużych oszczędności. Grudniowy raport Komisji Europejskiej poświęcony prognozom dotyczącym równości kobiet i mężczyzn w 2010 r. nie napawa optymizmem. Co prawda w ciągu ostatniej dekady zatrudnienie kobiet wzrosło o ponad 7 proc. i zbliżyło się do celu zapisanego w Strategii Lizbońskiej (60 proc. w 2010 r.), jednak różnice między poszczególnymi krajami są duże – od 40 proc. (Grecja, Malta, Włochy) do ponad 70 proc. (Holandia, Dania, Szwecja).
Nie zniwelowano także różnicy dochodów między pracującymi kobietami a mężczyznami – w 2007 r.