Ryszarda Socha
7 lutego 2014
Rehabilitacja puszczalstwa
Czy da się pokojowo ułożyć życie z wieloma partnerami jednocześnie.
Poliamoria to pojęcie coraz bardziej przyjmujące się do obiegu w świecie zachodnim, utworzone ok. 1990 r. z połączenia słów: greckiego i łacińskiego. Bywa tłumaczone jako wielomiłość. Może oznaczać różne formy więzi wykraczających poza klasyczną monogamię: od „grupowych małżeństw” prowadzących wspólne gospodarstwa, przez związki równoległe – z dziećmi i bez, po singli mających więcej niż jednego partnera (kolokwialnie nazywanych puszczalskimi).
Poliamoria to pojęcie coraz bardziej przyjmujące się do obiegu w świecie zachodnim, utworzone ok. 1990 r. z połączenia słów: greckiego i łacińskiego. Bywa tłumaczone jako wielomiłość. Może oznaczać różne formy więzi wykraczających poza klasyczną monogamię: od „grupowych małżeństw” prowadzących wspólne gospodarstwa, przez związki równoległe – z dziećmi i bez, po singli mających więcej niż jednego partnera (kolokwialnie nazywanych puszczalskimi). Samo istnienie takich układów emocjonalnych i seksualnych nie jest żadnym novum. Tyle że w społeczeństwach opartych na monogamii praktykowano je dotąd w zaciszu prywatności, bez poszukiwania społecznej akceptacji. Jednak przemiany obyczajowe, kryzys tradycyjnego małżeństwa, rozpowszechnianie się modelu rodziny patchworkowej – wszystko to sprzyja stawianiu pytania: czy monogamia jest jedynym dopuszczalnym i dobrym rozwiązaniem? „Ogólnie rzecz biorąc, świat postrzega puszczalskich jako ludzi bezwartościowych, upadłych, rozwiązłych i steranych życiem, jako wyzutych z moralności awanturników – destrukcyjnych, niepanujących nad sobą i przejawiających jakąś formę psychopatologii, która nie pozwala im stworzyć zdrowego, monogamicznego związku” – piszą Dossie Easton i Janet W. Hardy, autorki książki „Puszczalscy z zasadami” (w oryginale „The ethical slut” – etyczne zdziry), która właśnie ukazała się polskim rynku nakładem wydawnictwa Czarna Owca, robiąc niemało zamieszania. Autorki same zaliczają się do tej kategorii. Mają własne doświadczenia wyniesione z różnego typu związków – monogamicznych i otwartych, o rozmaitych konfiguracjach i stopniu złożoności. Dla obu seksualność jest jedną najważniejszych wartości w życiu. Ale w książce przede wszystkim chodzi o pokazanie alternatywy dla związków tradycyjnych, w których partnerów obowiązuje seksualna wyłączność, z wszelkimi konsekwencjami jej złamania, czyli zdrady. Autorki opisują funkcjonowanie i problemy różnego rodzaju układów, w których za zgodą stron owej wyłączności nie ma. Nie próbują przekonać, że poliamoria jest jedyną słuszną drogą, rozwiązaniem, które uszczęśliwi wszystkich. Nie zachęcają tradycyjnych par do otwierania związków. Raczej upominają się o podejście bez uprzedzeń, bez założenia a priori, że każda relacja wykraczająca poza monogamię jest nacechowana rozpasaniem i nieodpowiedzialnością. Zresztą sporo zaleceń dla poliamorystów pokrywa się z tymi, jakie znamy z poradników dla monogamistów – prawdomówność, szacunek, uwrażliwienie na potrzeby i uczucia partnera, wspieranie go, pielęgnowanie więzi. Prowadzi to do konkluzji, że etyczne puszczalstwo nie jest wcale łatwiejsze niż uczciwa monogamia. Może nawet być trudniejsze. Bo trzeba się uporać z zazdrością i innymi negatywnymi emocjami, które jej towarzyszą. W Polsce to zjawisko z całą pewnością istnieje. I z całą pewnością jeszcze trudniej, niż gdziekolwiek, o nim mówić. Relacja Lidii Lidia Makowska nie ma problemu z tym, że wybrała wielomiłość. Germanistka i kulturolożka, studiowała w Niemczech, pracowała w Brukseli i Skandynawii. Zawodowo zajmuje się projektami społecznymi, demokracją miejską i polityką kulturalną. Jest prezeską Stowarzyszenia Kultura Miejska, prowadzi portal wrzeszcz.info.pl. Tak opowiada o swoich związkach: Słowo poliamoria po raz pierwszy usłyszałam trzy lata temu. Warszawski kochanek podesłał mi link do poświęconego jej bloga – poradnika Tomka Kuleszy. Wcześniej moje wielomiłości nazywałam rodziną z wyboru. A jeszcze wcześniej przez 13 lat żyłam w związku monogamicznym. To był mężczyzna mojego życia, zakochaliśmy się w sobie śmiertelnie na studiach. Rozstaliśmy się 6 lat temu, bo zrozumiałam, że się nie nadaję do tradycyjnego życia rodzinnego. Pomyślałam wtedy, że najbardziej odpowiadałaby mi wolna miłość, ale oparta na bliskości i szczerości. Zbudowałam sobie w Gdańsku Wrzeszczu singielskie mieszkanie, w którym nie chcę na stałe mieszkać z żadnym partnerem. Współpracowałam wtedy na co dzień z partnerami znad Bałtyku i z Brukseli. Zdecydowałam się na relację z kochankiem szwedzkim i kochankiem fińskim. Kochanek fiński nie był poliamoryczny z przekonań. Był w separacji z żoną. Myślał tak: jestem wolny, ty jesteś wolna, to się spotykajmy na namiętny seks. Nie rozmawialiśmy wiele o uczuciach, jemu nie przeszkadzało, że spotykam się także z kochankiem szwedzkim. Ja nie dopytywałam o jego relacje z innymi kobietami, choć on nie taił ich obecności w swoim życiu. Byliśmy szczerzy. Kochanek szwedzki natomiast – z pokolenia ’68 r. – żył w otwartym związku rodzinnym: z partnerką z dziećmi oraz z wieloma kochankami, o których mówił. To mnie fascynowało, choć na początku nie chciałam poznawać jego kobiet. Wstydziłam się, nie potrafiłam jeszcze przepracować zazdrości, choć kochanek szwedzki mnie do tego zachęcał. On swoich zachowań nie definiował, nie mówił „jestem poliamoryczny”. Jemu głównie chodziło o wolność, seks i uczciwość. Decydując się na tę relację, musiałam zmienić myślenie, wyeliminować zazdrość i złość. Najbardziej na początku irytowało mnie to, że w danym momencie nie jestem najważniejsza, że nie możemy się spotkać wtedy, gdy ja tego chcę, bo on akurat spotyka się z inną. Jestem osobą racjonalną i pragmatyczną, więc tłumaczyłam sobie: OK, teraz nie, ale za tydzień spędzimy dwa namiętne dni. Więc po co się niecierpliwić? Ten mechanizm musiałam w sobie wyćwiczyć. Świadomie odkrywałam swoje negatywne emocje i natychmiast je przepracowywałam, nie pozwalając, by się zakorzeniły. To jest trudne w praktyce. Wymaga ogromnego zaangażowania, przekraczania kulturowych norm, eliminowania własnych ograniczeń i barier. Potrzebna jest ciągła uwaga i nieustanne rozmowy. Tak, rozmowy w poliamorii są najważniejsze. Trzeba nieustannie pytać siebie i partnerów: jak ja to czuję, jak ty to czujesz, jak odbieramy świat, dlaczego tak, co nam nie pasuje. Partner szwedzki lubił opowiadać o doświadczeniach z innymi kobietami, o ich zachowaniach, konkretnych sytuacjach erotycznych. Najpierw nie bardzo chciałam tego słuchać. To wynikało z moich polskich zahamowań. Bo jesteśmy wychowani w domach, gdzie na ogół nie mówi się o seksualności, zwłaszcza o seksualności kobiet, choć oczywiście erotyzm jest stale obecny, ale jako takie „hmm, coś”. W Szwecji natomiast, dzięki konsekwencji feministek i mężczyzn feministów, o seksie – także o seksualności kobiet – mówi się otwarcie, bez tabuizacji. Na tym polega równość. Te rozmowy z kochankiem szwedzkim mnie otworzyły. Rozmawialiśmy po angielsku. Później, z polskimi partnerami, uświadomiłam sobie, jak bardzo ograniczony jest nasz język, jak trudno po polsku opowiedzieć o bliskości, o miłości, o doświadczeniach seksualnych. Mój późniejszy warszawski kochanek opowiadał dużo i filozoficznie, jaka to świetna sprawa ta poliamoria. Ale po trzech miesiącach się przyznał, że ma partnerkę, która nie akceptuje otwartych związków, mimo że jest wyemancypowaną feministką. Ja doskonale rozumiem postawę tej partnerki, nikt nie może nikomu narzucać drogi wielomiłości, dzielenia się intymnością. Warszawski kochanek zaproponował takie rozwiązanie: spotykamy się dalej, on bierze winę na siebie, bo to „męska sprawa”. Nie zgodziłam się. Nie na tym polega poliamoria. Nie wolno nikogo krzywdzić. Małżeństwa zawierane w założeniu „nie opuszczę cię aż
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.