Za czasów Heroda, króla Judei, żył pewien kapłan, imieniem Zachariasz, z oddziału Abiasza. Miał on żonę z rodu Aarona, a na imię było jej Elżbieta. Oboje byli sprawiedliwi wobec Boga i postępowali nienagannie według wszystkich przykazań i przepisów Pańskich. Nie mieli jednak dziecka, ponieważ Elżbieta była niepłodna.
Kiedy Elżbieta poczęła, pozostawała w ukryciu przez pięć miesięcy. Tak uczynił mi Pan – mówiła – wówczas, kiedy wejrzał łaskawie i zdjął ze mnie hańbę w oczach ludzi”.
Bezpłodność. Często jest postrzegana jako marginalny i czasowy problem. Marginalny, bo wydaje się, iż dotyczy promila społeczeństwa. Czasowy, bo pewnie z czasem przechodzi, a jak nie, „to takie pary powinny adoptować dzieci i po sprawie”. Trwale lub czasowo dotyczy on już 15–20 proc. par. Mniej więcej co piąta para wychodząca z kościoła czy urzędu stanu cywilnego będzie miała ten kłopot! Przyjmując, że rocznie odbywa się w Polsce 100 tys. ceremonii zaślubin, dotyczy to 20 tys. par, 40 tys. osób. Z badań nasienia mężczyzn (w skrócie – określa się stosunek zdrowych do „chorych” plemników) wynika, iż to, co kilkanaście lat temu uznawano za patologię, dziś zaczyna być normą; po prostu permanentnie jakość nasienia się pogarsza w całej populacji mężczyzn. Nie ma co liczyć na samoistną likwidację problemu, można wręcz mówić o jego progresji, a nie remisji, o epidemii.
Jak wyglądają problemy takich par, jak im się pomaga i jakie są perspektywy zmian?
Gdy nie wychodzi
Pozornie tym, którzy nie przeszli przez ten problem, wydaje się: cóż, oni nie mają dzieci i tyle.