Ja My Oni

Umowa (nie)wierności

Soroush Karimi / Unsplash
Rozmowa dr Alicją Długołęcką o tym, czy zdrada musi boleć i rujnować związek.
Jeśli pozna się prawdę o sobie i nie wypiera się jej, ale na nią otwiera, to można ją oswoić i poddać większej kontroli.Leszek Zych/Polityka Jeśli pozna się prawdę o sobie i nie wypiera się jej, ale na nią otwiera, to można ją oswoić i poddać większej kontroli.
Każda umowa z drugim człowiekiem, dotycząca przyjaźni, miłości czy chodzenia wyłącznie do łóżka, powinna być co jakiś czas weryfikowana.Leszek Zych/Polityka Każda umowa z drugim człowiekiem, dotycząca przyjaźni, miłości czy chodzenia wyłącznie do łóżka, powinna być co jakiś czas weryfikowana.

Tekst został opublikowany w POLITYCE w lutym 2014 roku.

Marta Sapała: – Czy ze zdrady może wyniknąć coś dobrego?

Dr Alicja Długołęcka: – Może. Po pierwsze wtedy, kiedy związek dwojga ludzi już się całkowicie wypalił. Jeden z partnerów szuka pretekstu, który pozwoli mu odejść. Oczywiście nie jest to uczciwe stawianie sprawy, ale pojawia się „pozytywny efekt” – ulga.

Po drugie, dzieje się tak wówczas, kiedy osoba, która zdradza, angażuje się w to w pełni – zarówno zmysłowo, jak i emocjonalnie. Celują w tym zwłaszcza kobiety, dla których romans bywa polem do odkrywania własnej seksualności, ale też wiąże się z uczuciem bliskości i przyjaźnią. Bardzo wiele kobiet wchodzi w relacje – jak im się wydaje – na całe życie, mając ledwie 20 lat; spotykają równolatków, którzy są wówczas wystarczająco „mili i zakochani”, ale na kolejnych etapach życia nie da się z nimi wejść na wyższy poziom relacji. Wiele lat później może pojawić się nowa znajomość, namiętność o takiej sile, której nie sposób zignorować. Kobieta odkrywa samą siebie. Czy to jest zdrada? Zależy od umowy zawartej ze stałym partnerem.

Zawierając związek jedna osoba składa drugiej obietnicę. Francuski pisarz i filozof François de La Rochefoucauld powiedział: „Przyrzekamy wedle swych nadziei, a dotrzymujemy wedle swych obaw”. Na początku związku ludzie są więc pełni nadziei i euforii, później, gdy trudno im wywiązać się z wypowiedzianych obietnic, zaczynają odczuwać wstyd lub rozgoryczenie. Zdarza się, że kurczowo trzymają się zasad, w których sens już nie wierzą. Jeśli człowiek, który stoi na progu zdrady, wykazuje się jakimś poziomem samoświadomości, decydując się na ten krok, doświadczy wielu trudnych emocji. Zmierzy się na nowo i na poważnie z kategoriami prawdy i uczciwości. To też jest jakaś korzyść, chociaż ani prosta, ani oczywista.

Czy przyrzekać sobie wierność na zawsze

Umowa nie powinna być więc jedna na całe życie? Że cię nie opuszczę i tak dalej?
Umowa małżeńska ma niewiele wspólnego z umową emocjonalną. Zwłaszcza że ludzie zawierają ją często w fazie burzy hormonalnej, nacisków społecznych, kiedy nie myślą normalnie, bagatelizują życiowe problemy i własne słabości. Chcą raz na zawsze temat jakkolwiek rozumianej wierności przypieczętować i nigdy do niego nie wracać.

Tymczasem człowiek rozwija się psychoseksualnie przez całe życie. Przechodzi przez kolejne fazy, uwarunkowane również biologicznie. Mimo to uparcie próbuje trzymać się kurczowo jednego modelu. Zwłaszcza kobiety mają skłonność do zawieszania się w jakiejś fazie rozwojowej z przeszłości, uznając ją za swój najlepszy okres w życiu. I – będąc już na kompletnie innym etapie – nie rozumieją swoich nowych potrzeb, wyrzucają je ze świadomości i interpretują w negatywny sposób. Dlatego każda umowa z drugim człowiekiem, dotycząca przyjaźni, miłości czy chodzenia wyłącznie do łóżka, powinna być co jakiś czas weryfikowana.

Sugeruje pani zawieranie aneksów do intercyzy emocjonalnej?
Nie. Sugeruję rozmowy między partnerami, bo skale wartości dwojga ludzie niekiedy się rozjeżdżają, a pragnienia bywają odmienne. Przeprowadzanie takich rozmów nie musi zniszczyć umowy między tą parą, ale ją wzmocnić, utwierdzić w przekonaniu, że oboje wyznają podobne wartości. Może się jednak też okazać, że owych wartości nie da się ze sobą pogodzić. Ryzyko.

Jeżeli partnerzy od początku potrafią rozmawiać o swoim związku, to jest szansa, że będą mogli wykorzystać tę umiejętność w kluczowych momentach. Jeżeli zaś nie potrafią, to rozjazd między nimi będzie się pogłębiał. Wychowanie dzieci, finanse, władza, czas wolny, no i seks – to są tematy, które najczęściej powodują problemy, więc im dokładniej i uczciwiej są obgadane na początku, tym lepiej to rokuje na przyszłość.

A czyż ustalaniem reguł nie są zwyczajowe na początku związku rozmowy w stylu: Kochanie, co byś zrobił, gdybym cię zdradziła? Zabiłbym najpierw jego, a potem ciebie.
Są ustaleniem prawa własności. Wyrażeniem oczekiwania: kiedy wejdziesz ze mną w związek, stajesz się moją własnością i robisz to, co ja chcę. A przecież nikt nie ma prawa wymagać tego od drugiego człowieka. Znałam kiedyś mężczyznę, który mówił ukochanej kobiecie: jeżeli spotkasz kogoś, z kim będziesz szczęśliwsza, chcę żebyś z nim była. Zdrada, paradoksalnie, nigdy się tam nie pojawiła. Bo gdy ludzie dają sobie wolność i okazują zaufanie, niezwykle rzadko się zdradzają. Doceniają wówczas zarówno swoją wzajemną obecność, jak i wolny wybór, który sobie dają. Czują się zmotywowani do tego, żeby z refleksją każdego dnia powtarzać swój wybór. Czują bezwarunkową akceptację ze strony drugiej osoby. To daje siłę.

Miłość doskonała?
Chyba nie ma miłości doskonałej. Ale sposób myślenia o zdradzie był w tym związku doskonały. Oparty na samoświadomości, odwadze i szczerości.

Człowiek boi się zmian, rozwoju, boi się dojrzewania. Samoświadomość nie jest wygodna – wymaga uczciwości względem siebie, obserwacji siebie, bezwarunkowej akceptacji wobec drugiego człowieka i zmian, którym on podlega. To umiejętność, która wymaga nieustającej uwagi i dojrzałości – dzięki niej człowiek nie zawiesza się na przeszłości, jak „było cudownie, gdy był zakochany”, lecz przyjmuje naturalne zmiany związku. Życzliwie. Bez krytykowania partnera, że rozwija się inaczej i w innym tempie.

Czy winić tę trzecią, tego trzeciego

Czyli ludzie zdradzają się z powodu – jak to pani nazywa – „nierówności tempa rozwoju”?
Oczywiście. Ale czynników sprawiających, że pojawia się zdrada, jest dużo więcej. Choćby kwestia niezależności ekonomicznej, która bardzo wpływa na sposób funkcjonowania w związku i na postrzeganie kategorii wolności. Albo pojawienie się dziecka. Może nią być też rywalizacja w związku: ona dostała lepszą pracę, realizuje jakieś pasje, a on się czuje z tym źle jako mężczyzna.

Kto ponosi odpowiedzialność?
To nie jest takie proste. Odpowiedzialność nie rozkłada się między konkretne zestawy zachowań. Dotyczy raczej tego, na jakich zasadach dwoje ludzi tworzy relację. Najlepiej by było, gdyby ludzie zawierali takie umowy emocjonalne przed założeniem rodziny i dokonywali tego aktu w stanie skupienia i izolacji albo w gabinetach psychoterapeutów, zamiast poddawać się społecznym stereotypom, presji rodzin i własnym nieprzemyślanym oczekiwaniom.

A ta trzecia? Dlaczego mamy tendencję do przerzucania odpowiedzialności za zdradę na kochanki i kochanków?
Ponieważ ludzie traktują swoich partnerów jak własność, którą inni im zabierają. A przecież wszyscy jesteśmy wolnymi istotami i samodzielnie podejmujemy decyzje o tym, z kim wchodzimy w jakie relacje. Mężczyźni nie są własnością kobiet (i na odwrót); nie można ich więc wymieniać z innymi ludźmi i potem jeszcze dawać im za to w zęby. Takie podejście to prowokowanie zdrady.

Czy to dlatego koleżanki zdradzanej potrafią się zjednoczyć pod sztandarem zemsty na kochance?
Wszystko, co się wiąże z tematem zdrady, ma związek z kontrolowaną seksualnością kobiecą. I dlatego kobieta dostaje za to po głowie. Kulturowo jest ustalone, że mężczyzna nie dość, że może ją kontrolować, to jeszcze – z racji „naturalnie” mu przydzielonego temperamentu – ma zdradę we krwi. A kobieta nie. Dlatego jest to moralnie piętnowane. Dostaje się kochance, nawet od innych kobiet, że sobie go „wzięła”, i żonie, która się za mało „starała”. Zdradzana kobieta ma często poczucie winy, że nie zadbała o relację w wystarczający sposób.

Dlaczego więc żona dowiaduje się ostatnia?
Bo jest aktywną uczestniczką seansu zbiorowej hipnozy. Jakiś czas temu ludzie umówili się na coś, co ma niewiele wspólnego z rzeczywistością, a dotyczy funkcjonowania związku w sferze seksualnej i emocjonalnej. Przez to nie mówią sobie prawdy, cały czas się cenzurują, nie mają dość odwagi, by stawiać na samorozwój. Nie dopuszczają możliwości zmiany. Bo boją się, że jeśli coś się zmieni, to wszystko się rozsypie.

Nie rozsypie się?
Wręcz przeciwnie. Rozwój jest wpisany w życie; nie da się tkwić w jednym miejscu. Jedne związki zmieniają zasady funkcjonowania intuicyjnie, inne potrzebują pomocy. Bywa, że w związku jest naprawdę źle – dwoje ludzi nie lubi już ze sobą przebywać, nie rozmawiają ze sobą, a wciąż udają, że się nic nie dzieje. Nagle pojawia się zdrada seksualna i dopiero wtedy zaczynają się strasznie przejmować. Zdrada jest tylko sygnałem, ale sygnałem o takiej mocy, że trudno go zignorować.

Powinno się te sygnały czytać wcześniej?
Oczywiście. Kundera kiedyś pięknie powiedział: „Miłość nie przejawia się w dążeniu do kontaktu seksualnego z drugą osobą, ale do chęci wspólnego śnienia”. Zdradą może być więc marzenie o drugiej osobie, podążanie za nią, maksymalne skoncentrowanie na niej uwagi, dążenie do kontaktu – także duchowego.

Czy są zdrady prawdziwe i mniej prawdziwe

Po co więc ludziom hierarchia zdrady? Czyli że całowałam się, ale nie z języczkiem. Albo że miałem tylko seks oralny.
Z potrzeby kontroli. Pozornej kontroli, która nie ma nic wspólnego z emocjonalną prawdą. Są sytuacje, w których mechaniczny seks trudno uznać za zdradę, a czatowanie po nocy z osobą, która budzi namiętność – tak. Orgazm można mieć od patrzenia w oczy lub rozmowy przez telefon.

A podwójna zdrada? Osoby heteroseksualne zdradzone przez swoich partnerów homoseksualnie często mówią o podwójnym upokorzeniu. Jak to? Nie dość, że zdrajca, to jeszcze gej.
Na tym przykładzie jaskrawo widać, że umowy czasami muszą ulegać zmianom, ponieważ są oparte na braku wiedzy o samym sobie. Utarło się, że orientacja seksualna to stała cecha, która nie podlega zmianom. Prowadzi to do powszechnego myślenia, że mężczyzna o orientacji homoseksualnej wchodząc w relację z kobietą heteroseksualną, zawierając z nią małżeństwo i, o zgrozo, płodząc dzieci, a do tego nie mówiąc jej prawdy o sobie, już na samym początku ją okłamuje.

Ten mężczyzna, mając lat dwadzieścia parę, wcale nie musi być na sto procent pewny swej orientacji seksualnej, tak?
Pewnie! Oczywiście zupełnie inaczej jest, gdy ktoś zna prawdę o sobie i celowo ją ukrywa, traktując związek jako przykrywkę dla swoich lęków. Jednak nierzadko zdarza się, że młody mężczyzna lub kobieta wypiera swoją orientację. A najprostszym sposobem jest małżeństwo z fajnym, życzliwym, ciepłym człowiekiem, z którym można mieć dzieci, czyli rozwijać się też w roli rodzica. Potem nagle spotyka się kogoś i bach, doznaje iluminacji! Kobiety częściej wchodzą w homoseksualne relacje, gdy odchowają dzieci. Mogą się wreszcie przestać poświęcać, a zająć poznawaniem siebie, również w aspekcie seksualnym. I odkryć swoją homoseksualną lub biseksualną orientację dopiero w relacji z konkretną osobą.

Faktycznie, to korzyść dla zdradzającej.
Ależ dla zdradzanego również! Chociaż tak bardzo boli i jest dramatem. Owszem, jest grupa ludzi, która nigdy nie podnosi się po tym, jak zostały zdradzone. Ale ci, którzy się podnoszą, mówią, że to budujące, „otrzeźwiające” doświadczenie. Powiem banał, ale kiedy sięga się dna, to trzeba się od niego odbić. Wtedy odkrywa się własną siłę i autonomiczność. To ogromna zdobycz – kapitał, z którym można wejść w kolejną, bardziej dojrzałą relację, opartą na odnawialnej umowie i na przekonaniu, że drugi człowiek jest ze mną, bo naprawdę chce ze mną być. Zdarza się, że jest to relacja z tą samą osobą, ale już inaczej sformułowana. Bez zachłanności i bez zazdrości.

Czy kto raz zdradził, zdradzi znów

Czy jak ktoś raz zdradził, to zdradzi po raz kolejny?
A dlaczego? To zależy wyłącznie od tego, czy człowiek chce się czegoś uczyć o sobie czy nie. Podam klasyczny przykład: kiedyś mąż z żoną potrafili rozmawiać ze sobą po nocach, teraz są sobą znudzeni. Znużenie się pogłębia, a bariera komunikacyjna sprawia, że zamiast to zauważyć i poszukać wspólnie wyjścia z sytuacji, mąż decyduje się na łatwiejsze rozwiązanie – bliskość z koleżanką z pracy. Zdrada wychodzi na jaw. Żona w rozpaczy. Jeśli nie zrobią nic, prawdopodobnie za jakiś czas znów dojdzie do zdrady. Być może zrobi to mężczyzna z kolejną kobietą, a być może kobieta – po to, żeby się zemścić, ale również dlatego, że nic się w związku nie zmieniło. Kto jest winien? Nie można tego rozstrzygnąć, jeśli nie znamy treści umowy. Najczęściej chodzi o brak tej umowy, czyli dogadania w sprawie tego, co jest dla nich w tym związku najistotniejsze i czy obustronnie chcą go budować.

To, czy ktoś zdradzi ponownie czy nie, zależy również od tego, jak się czuje z własną seksualnością. Czy jest puszczalskim z zasadami, czy może monogamistą – seryjnym albo całkowitym – z urodzenia.

Łatwo to rozpracować?
Nie dam prostej odpowiedzi, będę uparciuchem. Myślę, że człowiek powinien chcieć poznawać swoją naturę, temperament seksualny. Naprawdę nie każdy musi mieć dzieci, nie każdy musi poprzestać na jednym małżeństwie, nie każda kobieta musi kochać mężczyzn i vice versa. Nie dla każdego seks musi być ważnym obszarem i nie dla każdego musi być kompletnie nieważnym. Jeśli pozna się prawdę o sobie i nie wypiera się jej, ale na nią otwiera, to można ją oswoić i poddać większej kontroli. Kontroli, która nie polega na duszeniu własnych potrzeb, ale na otwieraniu się na nie.

Czyli?
To się z łajdactwem kojarzy, prawda? Absolutnie nie mam tego na myśli. Człowiek, który otwiera się na to, co w nim prawdziwie seksualne, nie boi się swoich fantazji seksualnych, bo nie musi ich wcale realizować. Może je kreować albo zmieniać, jeśli budzą w nim niesmak. Może formułować swoje potrzeby seksualne. Odkrywać je poprzez autoerotyzm. Stymulować się – dobrą literaturą, filmami. Wreszcie może świadomie wchodzić w relacje seksualne, podejmować decyzję, z kim chce iść do łóżka.

Nie chodzi mi o proponowanie seksu wprost, ale dzielenie się z drugą osobą informacją o tym, że się jej pożąda. Ludzie zdecydowanie zbyt rzadko podejmują świadome decyzje seksualne, zgodne ze swymi faktycznymi potrzebami. Często idą do łóżka z nieseksualnych powodów; bo mają problem z nawiązaniem bliskości, szczerą rozmową albo własnymi kompleksami. Ale seks nikogo nie uleczy z kompleksów ani nie wpłynie na umiejętność budowania bliskości z drugą osobą. Seks nie sprawi, że w związku automatycznie pojawi się miłość i szacunek, mimo to, że kochające się i szanujące pary mają z seksu tak wiele satysfakcji. To nie działa w obie strony.

Czy przyznawać się do zdrady

Ale ludzie zdradzają się też z seksualnych powodów. Kto czerpie wówczas korzyści?
W wymiarze czysto seksualnym wszyscy. Często okazuje się, że dopiero w relacji z kochankiem czy z kochanką widzi się, na czym polega prawdziwie partnerski erotyczny związek. Gdy kochanek i kochanka tworzą sobie swój świat, to w jego intymnej przestrzeni doświadczają prawdy o sobie, o miłości, o seksualności. I mimo że moment rozbicia tego świata może być dramatyczny, to jest to coś, co zapamiętuje się na całe życie. Na tej bazie można próbować zbudować związek z tą osobą, z kimś innym albo wrócić emocjonalnie do stałego partnera. Ale na innych zasadach.

Przyznać się do wszystkiego?
Niekoniecznie. Nie jestem zwolenniczką ustalania sztywnych zasad, że o zdradzie trzeba mówić bądź nie należy. Myślę jednak, że jeśli komuś zależy na autentycznej relacji, nie obędzie się bez przekazania prawdy na swój temat (bez analizowania sytuacji i opowiadania detali). Zdarza się, że w dojrzałych związkach zdrada otwiera furtkę na relacje seksualne z innymi osobami. To nie jest łatwe: bo czasami jedna osoba ulega, dlatego że się boi odrzucenia, a potem cierpi. Ale w poliamorycznych związkach partnerzy wychodzą z założenia, że incydentalne kontakty seksualne jej albo jego niczego nie zmieniają. Znam związek, w którym kobieta realizuje swoje potrzeby seksualne z innymi osobami i mężczyzna się na to zgadza. Bo ona jednocześnie daje mu tyle akceptacji, że on się nie czuje zagrożony. W ich umowie jest zawarta taka klauzula, że to on jest najważniejszy i zawsze będzie na pierwszym miejscu.

Czy nie jest to pole do nadużyć? Świetne usprawiedliwienie potrzeby treningowego zdradzania.
To, o czym rozmawiamy, jest niezwykle trudne. Jest związane z uczciwością względem samego siebie i samoświadomością, a to zawsze boli – zwłaszcza w dziedzinie seksualności. Trzeba sobie odpowiedzieć na wiele pytań: o uczciwość, o poważne traktowanie drugiej osoby, o sposób przekazania prawdy, o ocenę moralną, o wartości, o ich realizację itd. Do tego dochodzi kwestia otwartości na drugą osobę i umiejętności rozmawiania z nią na trudne tematy. To wysoko postawiona poprzeczka. Ale należy stawiać ją samemu sobie, a nie innym.

Zdarza się też, że uczciwość jest pozorna i przybiera formę okrucieństwa, manipulacji, sadyzmu psychicznego. Jeżeli jedna osoba panicznie boi się zdrady, to druga może to potencjalnie wykorzystać. Usprawiedliwiać się, zrzucać na nią odpowiedzialność. Szantażować, pastwić się psychicznie, choćby serwując szczegóły o przebiegu zdrady. Zdradzany czuje się wtedy nikim, a jednocześnie tak bardzo się boi, że nie jest w stanie zakończyć upokarzającej relacji. Żyje więc w poczuciu totalnego poniżenia.

Jak więc dobrze rozmawiać o zdradzie?
O zdradzie nie warto rozmawiać, bo w pewnym sensie jest za późno, ale warto myśleć – otwarcie, prawdziwie, uczciwie. Rozmawiać za to należy o umowie, czyli porozumieniu, które może przed zdradą zabezpieczyć. Partnerzy nie powinni obiecywać sobie tego, czego nie są w stanie i nie chcą spełnić. W praktyce jest to trudne, bo człowiek, który sam liczy na otwartość seksualną i emocjonalną drugiej strony, często jednocześnie odmawia jej analogicznych praw. Nie chce usłyszeć: Nie obiecujmy, po prostu zróbmy wszystko, co możliwe, żeby być razem.

Alicja Długołęcka pedagożka, doktor nauk humanistycznych. Jest adiunktem na Wydziale Rehabilitacji warszawskiej AWF, gdzie prowadzi zajęcia z podstaw psychoterapii i rehabilitacji seksualnej. Od lat zajmuje się edukacją psychoseksualną, opublikowała m.in. podręcznik dla gimnazjalistów i monografię „Edukacja seksualna”. Jest także autorką „Pokochałaś kobietę” oraz współautorką (z Pauliną Reiter) „Seksu na wysokich obcasach”.

Ja My Oni „O dobrym seksie” (100056) z dnia 25.09.2012; MORALNE ROZDROŻA; s. 76
Reklama
Reklama