Testosteron na tronie w zasadzie zawsze był mile widziany. Jurność mężczyzn na świeczniku była nie tylko tolerowana, ale wręcz uważana za konieczną. Erotomania – jak byśmy to dziś widzieli – mogła wzbudzać niesmak i krytykę, ale nie brak szacunku. Z litością patrzono raczej na bezdzietnych królów z niewielkim temperamentem. Jaki był w przeszłości i pozostaje dziś związek seksu i władzy?
Zgwałcić wroga
Starożytni Egipcjanie wprowadzili bieg z przeszkodami dla tych królów, którzy już długo zasiadali na tronie. W trakcie Święta Sed król odnawiał kontakty ze światem bogów, ale musiał też wykazać się siłą fizyczną, a swej seksualnej sprawności musiał dowieść, płodząc tłumy dzieci. Na tym polu największe osiągnięcia miał rządzący 66 lat Ramzes II, który miał ok. 100 synów i 50 córek. Imponujący wzrost, liczne potomstwo, zwycięstwa na wojnach, inwestycje budowlane oraz sprawna propaganda sprawiły, że nazwano go Wielkim.
W wielu kulturach starożytnych popularne były kulty falliczne, w których członek symbolizował siłę, władzę i odrodzenie (czytaj także s. 58). W Egipcie bóg Min i Ozyrys przedstawiani byli ze stojącym członkiem, w Grecji i w Rzymie naprężonym penisem straszono gości. Słupy graniczne, zwane hermami, miały męskie głowy i wyraźnie zaznaczone przyrodzenie. Było to ostrzeżenie – jeśli wejdziesz nieproszony, obawiaj się pohańbienia! Status fallusa w Grecji wynikał też ze stosunku do pederastii, która była akceptowana i pełniła funkcje wychowawcze. Chłopcy z dobrych rodzin wchodzili w związki (nie zawsze seksualne) z dojrzałymi mężczyznami, którzy mieli uczynić z nich pełnoprawnych obywateli. Rola młodzieńca była pasywna, dorosłego aktywna, a odwrócenie ról nie było mile widziane.