KATARZYNA CZARNECKA: – Sława, dostatek, spełnienie zawodowe, miłość, fajna wielopokoleniowa rodzina – większość ludzi pewnie tak wyobraża sobie dobrostan. Było to panu przeznaczone? Wierzy pan w przeznaczenie?
MACIEJ STUHR: – Chciałbym odpowiedzieć, że nie. Swoją osobistą filozofię życiową opieram na tym, że możemy władać naszym losem. Bardzo chcę wierzyć w to, że w najgorszej biedzie możemy wziąć sprawy w swoje ręce. Ale jak się przypatruję życiu od 44 lat, to zauważam, że niektórym ludziom jest po prostu w życiu łatwiej, a za niektórymi snuje się smuga cienia i mimo starań ten los się nie chce odmienić. Wierzę też mocno w coś, co psychologowie nazywają samosprawdzającą się przepowiednią. Jeżeli będziemy przekonani, że po wyjściu na ulicę wpadniemy pod samochód, to szanse się zwiększają, bo ludzie potrafią prowokować los. I wierzę w potęgę umysłu. W to, że on odpowiednio zaprogramowany potrafi przekraczać prawie wszystkie granice. Stąd efekt placebo czy nocebo – mogący człowieka doprowadzić do choroby, a nawet śmierci. Są udokumentowane przypadki przepowiedni, które się spełniły.
Może były trafne?
A może ludzie np. tak się bali, że ich życie się skończy 1 stycznia, że umierali ze strachu na zawał. Generalnie byłaby to dla mnie smutna wiadomość, gdyby miało się okazać, że przeznaczenie istnieje albo że wyłącznie przeznaczenie istnieje. Bo to by znaczyło: że nie warto się starać, pracować, żyć? A ja uważam, że warto. Na pewno warto. Oczywiście jak w życiu wszystko pięknie się układa, to gdzieś czai się myśl, czy to nie są najpiękniejsze chwile w moim życiu, a co za tym idzie – czy następne już mogą nie być takie fajne. Ale nie jest to coś, co by mnie paraliżowało.
Czyli że nie warto płynąć z nurtem, tylko walczyć.