Zajrzeliśmy po wyborach do tygodnika „Wprost”, z niejakim zdumieniem odkrywając, że po raz kolejny zmienił linię redakcyjną; mówiąc najkrócej, przeszedł do obozu zwycięzców – pismo zapisało się do PiS. Nie jest to może jeszcze tygodnik „wSieci” (naprawdę polecamy lekturę tej niezwykłej gazety), ale już niewiele różni się od bratniego, wydawanego w tym samym wydawnictwie, tygodnika „Do Rzeczy”. Nie zdziwi nas, gdybyśmy doczekali fuzji. Ale my nie o tym.
Stałą cechą tygodników prawicowych, odkąd istnieją, jest zamieszczanie w każdym numerze po kilka artykułów poświęconych dziennikarzom i mediom tzw. salonu, mainstreamu, mętnego nurtu – choć bywają też określenia bardziej dosadne. „Wprost” z impetem dołącza do chóru. W artykule „Cena strachu przed PiS” Mariusza Staniszewskiego, ilustrowanym tymi samymi co zwykle twarzami (Lis, Żakowski, Olejnik, Michnik, Kraśko), pojawia się oto taka teza: „Najbardziej zagorzali obrońcy demokracji przed Jarosławem Kaczyńskim wiedzą, ile stracą na zmianie władzy. Obawę o własne dochody próbują więc przedstawić jako obawę o wolności obywatelskie”. Tezę podbudowują dane Parlamentarnego Zespołu ds. Obrony Wolności Słowa (to taki organizacyjny klon Zespołu Macierewicza).
Dane są poruszające: otóż za walkę z Kaczyńskim PO płaciła gazetom państwowymi ogłoszeniami. „Publikowanie ich w pismach krytycznych wobec rządu było uznawane za brak lojalności”. W latach 2008–13 „z tygodników najwięcej rządowych pieniędzy – ponad 603 tys. zł (bez reklam spółek skarbu państwa) dostała »Polityka«. Jej dziennikarze prześcigają się w zarzucaniu Kaczyńskiemu autorytarnych inklinacji”.