NA CZELE 3. KORPUSU. Na wyprawę przeciwko Rosji marszałek Michał Ney, przezywany przez żołnierzy Czerwonolicym (od ogorzałej twarzy tego syna bednarza; w literaturze spotyka się też tłumaczenie przezwiska jako Rudzik), wyruszył jako dowódca 3. korpusu Wielkiej Armii (WA), który liczył ok. 39 tys. żołnierzy i składał się w dużej części z Wirtemberczyków, Portugalczyków i Iliryjczyków. Trudy kampanii dramatycznie wyniszczyły ich siły, południowcy fatalnie znosili miejscowy klimat. Najpierw doskwierały im upały, a później ulewne deszcze, śnieg i mróz. Kiedy w pierwszych dniach listopada cofająca się z Moskwy armia dotarła do Smoleńska, Ney miał pod rozkazami już nie więcej niż 5 tys. ludzi zdatnych do boju. I paradoksalnie właśnie Smoleńsk – z przygotowanymi zawczasu obfitymi zapasami wojennymi i dający nadzieję na dłuższy wypoczynek – mógł się stać ich grobem. Napoleon wyprowadził z miasta wszystkie pozostałe oddziały, a Neyowi wydał rozkaz jak najdłuższej jego obrony. Liczył, że w ten sposób uzyska bezcenny czas pozwalający na oderwanie się od ścigającej go armii Kutuzowa. Jednocześnie jednak z pełnym rozmysłem zdawał się poświęcać swojego marszałka. Trudno było liczyć, aby cenę za wypełnienie cesarskiego rozkazu miało stanowić cokolwiek innego poza śmiercią lub niewolą.
Sam Ney, chociaż świadom tego faktu, nie zamierzał pogodzić się z rolą ofiary lub chociażby łatwej do połknięcia przynęty. Przyłączył do swoich oddziałów garnizon, w tym kilka batalionów Polaków, i wyszedł ze Smoleńska 17 listopada, kiedy WA była już daleko przed nim, maszerując na zachód. Tego samego dnia nawiązał kontakt z jedną z dywizji korpusu Davouta, ale do połączenia wojsk obu marszałków w okolicy Krasnego nie doszło. Pomiędzy nich wcisnął się klin rosyjskiej awangardy generała Miłoradowicza i pomimo krwawych wielogodzinnych walk Ney nie zdołał wyrąbać sobie przejścia.